Dolina Strążyska powoli upodabnia się do popularnej ceprostrady prowadzącej do Morskiego Oka. Jest tak zatłoczona i głośna, że ktoś, kto by chciał w niej szukać spokoju i tatrzańskiej ciszy, lepiej niech wybierze inną dolinkę.
Strążyska chyba nigdy do spokojnych miejsc nie należała. Ze względu na bliskość Zakopanego od dawna była spacerowym szlakiem dla wielu zakopiańczyków, którzy wybierali się tu całymi rodzinami w niedzielne popołudnia. Można do niej nawet z wózkiem dziecięcym wjechać, bo ścieżka nie jest trudna i długa. Jednak mimo sporego tłumy nigdy nie było tam tak głośno, jak ostatnio.
– Ja nie poznaję Strążyskiej! – żali się w tamtejszej herbaciarni starsza turystka z Poznania. – Tu nigdy przecież nie zaglądały wycieczki, a teraz ich wszędzie pełno. Wrzeszczą, zjeżdżają na jabłuszkach, rozpędzeni krzyczą, żeby im schodzić z drogi. A te jabłuszka i sanki tak wyślizgały ścieżkę, że podejść nie można, a co dopiero szybko z niej uciekać!
Rzeczywiście, Doliną Strążyską ciągną co chwilę wycieczki, kolonie, które przy każdej większej górce z wrzaskiem rzucają się na jabłuszka czy sanki, i nie patrząc na pieszych, z dużą szybkością zjeżdżają po szlaku. Strążyska, choć malownicza, przestała być miejscem wypoczynku.
Halina Kraczyńska