Nad Tatrami z wolna zapadał zmrok. Słońce skryło się za kamienny mur Gerlacha, a wiatr pohukiwał dziko w zakamarkach Doliny Jaworowej. Szczyty ją otaczające powoli niknęły w mroku tatrzańskiej nocy. W zasłoniętej przez potężne masywy dolinie zmrok zapadł już dawno. Daleko, na horyzoncie szarzał tylko kontur majestatycznej piramidy Lodowego Szczytu.
W tych ciemnościach z północnej ściany Małego Jaworowego Szczytu schodzili dwaj taternicy. Godzinę temu skończyli na niej drogę Stanisławskiego. Teraz ostrożnie stawiali swe kroki wśród skał i załomów skalnych rozłożonych na szerokiej połaci żlebu. Wokół panowała cisza. Światło z ich czołówek było teraz jedynym jasnym punktem na przestrzeni kilku kilometrów. Schodzili do Doliny Jaworowej, tam bowiem mieli rozbite swe namioty. Byli już w połowie ściany, gdy nagle na pobliskiej grzędzie Karol zobaczył białą postać. Była ona drobnej postury, na samym czubku głowy miała góralski kapelusz, a u ramion rozpiętą cuchę. Jej wspinaczce towarzyszył silny wiatr. Zjawa zniknęła po chwili za załomem. Wkrótce obaj taternicy usłyszeli przeraźliwy krzyk, odbijający się echem od pobliskich ścian.
- Słyszałeś? - spytał towarzysza Karol, ale jego głos zagłuszył hurgot kamieni przesypujących się zboczem na stronę Doliny Rówienek
Po chwili wszystko ucichło. Również wiatr znacznie osłabł. Janusz stanął na wypłaszczeniu żlebu i przywiązawszy się do haka zwrócił się do Karola:
- To był duch Klimka Bachleda
Karol spojrzał na niego zdziwiony. Słyszał już nieraz o różnych tatrzańskich duchach: o Birkenmajerze dzwoniącym hakami na Galerii Gankowej, o Czarnej Damie nawiedzającej w słoneczne popołudnia Dolinę Pustą, o siostrach Skotnicównych wspinających się nocami na Zamarłą Turnię, czy w końcu o Świerzu, który schowany w kominie na zachodniej ścianie Kościelca czeka na nieostrożnych wspinaczy. Opowieści te opowiadali mu starsi taternicy. Zawsze jednak przyjmował je z przymrużeniem oka…
- Duch Klimka? - spytał
- Siądźmy na chwilę. Może filance nie sprzątną nam namiotów - zaproponował Janusz widząc zainteresowanie swego towarzysza.
Karol rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do siedzenia. W końcu usiadł na leżącym opodal płaskim głazie. Blisko niego miejsce znalazł Janusz. Dla oszczędności obaj zgasili swe czołówki. Księżyc świecił na tyle jasno że widzieli się i bez nich. Janusz zapalił papierosa. Był to jego stały zwyczaj podczas postojów. Przez chwilę słyszeli tylko pohukiwania wiatru w Dolinie Jaworowej. Z tego miejsca do piargów mieli kilkaset metrów. W końcu milczenie przerwał Karol:
- To co z tym Klimkiem?
Janusz zaczął grzebać we wspomnieniach. O tej wyprawie wiedział od swojego dziadka, który brał w niej udział i wielokrotnie opowiadał później wnukowi tą historię.
- To był sierpień 1910 r. - zaczął Janusz - Do schroniska nad Morskim Okiem, przyszedł młody taternik nazwiskiem Jarzyna. Gazdującemu tam chatarowi powiedział że wraz z towarzyszem spadli z północnej ściany Małego Jaworowego Szczytu. On - mniej ranny - zdołał się stamtąd wydostać, zostawiając tam jednak poważnie poranionego towarzysza. Ten drugi nazywał się Szulakiewicz i leżał na tej półce, za którą duch Klimka zniknął nam dziś z oczu. Zawiadomiono więc o wypadku szefa TOPRu - Mariusza Zaruskiego, który jeszcze tego samego wieczora zorganizował akcję ratunkową. Poza nim i Klimkiem Bachledą, brali w niej udział: Kittay, Zdyb, Znamięcki, Kordys, Lesiecki, Klemensiewicz oraz kilku górali - przewodników. Pod ścianę dotarli następnego dnia rano. Z nieba cały czas siekł deszcz. Ścianą płynęły prawdziwe strugi wody. Pomimo tych warunków, wkrótce zaczęli się wspinać. Klimek szedł w jednym zespole ze Zdybem i Zaruskim. Droga ich biegła środkiem ściany. Chwyty stawały się coraz bardziej śliskie, a deszcz nie przestawał lać. Na górze żlebu usłyszeli niewyraźne wołanie Szulakiewicza. Nad Mały Jaworowy Szczyt zaczęły napływać mgły. Wtedy to Klimek postanowił odwiązać się od zaklinowanej w skale liny i samemu szybciej dotrzeć do poszkodowanego. Pozostali członkowie wyprawy ratunkowej nie byli jednak w stanie mu pomóc. Sami nie mieli już sił na dalszą drogę. Kiedy mgła się nieco przerzedziła, ujrzeli Klimka wspinającego się na skalne żebro. Zaruski krzyknął do niego „Klimku wracajcie”, ale ten machnął mu ręką i znów jego drobna postać zniknęła wśród mgieł i wychodni skalnych. Zaruski zarządził odwrót, zostawiając mu w żlebie linę. Schodząc ze ściany, usłyszeli kamienną lawinę, spadającą żlebem z Wyżniej Rówienkowej Przełęczy. W niej właśnie zginął Klemens Bachleda. Jego poszarpane ciało znaleźli dopiero po kilku dniach. I tak Klimek został bohaterem, ratownikiem który ratował do końca.
Janusz skończył właśnie ćmić papierosa. Chciał wstać i schodzić w dolinę, kiedy Karol zaprotestował:
- Czekaj chwilę… skoro tak to dlaczego on nawiedza Mały Jaworowy Szczyt? Przecież duch pokutuje za grzechy, a sam mówiłeś że Klimek został bohaterem.
Janusz pokiwał głową. Popatrzył chwilę na grzędę, gdzie dziś spotkali Klimkowego ducha, po czym znów odwrócił się w kierunku Karola.
- Masz rację - stwierdził - jego duch nie pokutuje. Klimek wraca tutaj, bowiem w przysiędze ślubował że będzie ratował do końca swych sił. Pomimo że podczas tej wyprawy na Małym Jaworowym Szczycie sam zginął, jego duch obwinia się o to że nie zdołał uratować Szulakiewicza. Do dziś z raz danej przysięgi nikt go nie zwolnił, a honor nie pozwala mu nawet po śmierci zrezygnować z poszukiwań. I tak wraca tu co roku, 7 sierpnia, aby w tej plątaninie żlebów, półek i want skończyć swą ostatnią wyprawę. Bez odnalezienia Szulakiewicza, Klimek nigdy nie spocznie…
- Czekaj, ale to beznadziejne - przerwał mu Karol - Przecież Szulakiewicz już od dziewięćdziesięciu ośmiu lat leży na cmentarzu
- No właśnie - odpowiedział Janusz - dlatego taternicy nazwali Klimkowego ducha Tatrzańskim Syzyfem. Chociaż wie że to beznadziejne to jednak wraca tu co roku i zawsze gdy jest o kilkadziesiąt metrów skalnym żeberkiem od półki spada w dół z kamienną lawiną.
- Więc dlaczego wraca? - spytał się Karol
- Bo taka jest siła przysięgi ratowniczej. Ona nigdy nie pozwoli mu zrezygnować.
Po tych słowach Janusz chrząknął znacząco i popatrzył na majestatyczną, północną ścianę Małego Jaworowego Szczytu. To tam, prawie przed stu laty zginął Klemens Bachleda. Kim był ten legendarny przewodnik? Za młodu tylko „bęsiem Bachledzianki”, biednym synem zakopiańskie wsi. Wychowany przez biedę i głód, ofiarnie służył ludziom przez całe swe dorosłe życie. W roku 1873 stał się z własnej woli grabarzem cholerycznych trupów. Później zasłynął jako wybitny znawca Tatr. Był pierwszym zdobywcą Staroleśnej, Rumanowego, Kaczego Szczytu, Ganku, zimą nawet Gerlachu i Bystrej. Gdy Zaruski stworzył TOPR, Klimek został jednym z najczynniejszych członków tej organizacji. Brał udział w kilkunastu akcjach ratunkowych. Zginął podczas jednej z nich na północnej ścianie Małego Jaworowego Szczytu. Teraz co roku wraca tam jako duch w rocznicę swojej śmierci.
Janusz zauważył że opowieść o Klimku zrobiła na Karolu duże wrażenie. Od kilku dobrych chwil milczał, wpatrując się uważnie w otchłań Doliny Jaworowej.
- No dobra czas się zbierać. Chciałbym być na dole nim złapie nas mgła. - stwierdził Janusz
Po tych słowach założył swój kask i zapalił światło. Ruszył spokojnie żlebem do dołu. Za nim podążał Karol. Choć opowieść ta rzeczywiście wywołała w nim niemały wstrząs, skupiał się teraz na wyszukiwaniu pewnych stopni w skale. Gdy zeszli już z piargów w kosodrzewinę, po raz ostatni omiótł światłem z czołówki masyw Małego Jaworowego Szczytu, próbując dostrzec gdzieś na ścianie białą, drobną postać zjawy słynnego przewodnika. Zaczął też nasłuchiwać dźwięku podobnego do tego jaki usłyszał, gdy duch Klimka minął go na grzędzie.
Ale nie… Od pewnego momentu słychać było tylko wiatr huczący ponad szczytami. Wtórował mu odgłos stawianych kroków, a co jakiś czas również spadających zboczem skał. Karol odwrócił się tyłem do ściany Małego Jaworowego Szczytu. Zobaczył że Janusz nie czekając na niego, zszedł kilkadziesiąt metrów niżej. Postanowił go dogonić. Po chwili szli już równo ze sobą. Karol nie miał jednak odwagi się odzywać. Dopiero gdy zeszli w dolinę i znaleźli się przy swoich namiotach, zagadnął towarzysza:
- Klimek nie wraca tu tylko przez przysięgę
- A przez co jeszcze? - spytał się zaciekawiony Janusz
- To ty nie wiesz?
- Nie…
- Czyja dusza za życia była z Tatrami, to i po śmierci w nie wraca…
Wojtek Bajak
Nisko, 29 XII 2008 r.