Przewodnicy tatrzańscy: Krzysztof Zięba Drzymalski.
- O tym, że góry są tak istotne w moim życiu, decyduje chyba uroda tego krajobrazu, przyroda Tatr, przestrzeń, poczucie swobody, wolności i taka specyficzna więź, która zawiązuje się między ludźmi na górskim szlaku. Mogę się tu oderwać od codzienności, od zmartwień, więc czuję się w górach wyciszony, szczęśliwy i radosny - wyznaje Krzysztof Zięba Drzymalski.
Urodził się w 1962 r. w Zakopanem. Tu ukończył szkołę podstawową i Zespół Szkół Hotelarsko-Turystycznych. Po maturze podjął studia, ale przerwał je, by rozpocząć pracę zawodową w dziale gastronomicznym hotelu Kasprowy. - W "Kasprowym" przeszedłem wszystkie możliwe stopnie wtajemniczenia - wspomina. - Byłem kelnerem, kucharzem, barmanem, kierownikiem baru nocnego. Po 10 latach przeniósł się do hotelu Giewont (oba hotele były wtedy zarządzane przez Biuro Podróży Orbis). W 1994 r. przejął z kolegami gastronomię hotelową, dzierżawiąc ją od Orbisu. Założyli spółkę pracowniczą, którą prowadzili do 2000 r. Gdy w ramach reorganizacji hotelu, dyrekcja wymówiła im dzierżawę, założył własny bar "Grosz" na Krupówkach i prowadzi go do dnia dzisiejszego.
A góry? - Dorastałem, mając Giewont za oknem - opowiada. - W szkole podstawowej turystyką górską zaraziła mnie nauczycielka, pani Raczyńska, która organizowała nam górskie wycieczki. Kilka kolejnych wakacji przewędrowałem z jednym z kolegów po tatrzańskich szlakach niemal dzień w dzień. Jeździłem też wtedy dużo na nartach. W średniej szkole ten turystyczny zapał nieco mnie opuścił. Potem założyłem rodzinę, zająłem się pracą zawodową. Jednak tęsknota za górskimi włóczęgami siedziała we mnie zawsze. Zacząłem znów chodzić po górach - z żoną, która także uwielbia górskie eskapady, i z kolegami. Nie bez znaczenia była tu moja druga pasja - fotografia. Gdy poznałem Miłosza Martynowicza, świetnego górskiego fotografa, wędrowałem z nim po Tatrach, robiąc masę zdjęć. Przez kilka lat uprawiałem intensywnie turystykę po szlakach i drogach nieznakowanych, chodziłem po jaskiniach tatrzańskich i zacząłem się wspinać, choć nigdy nie zrobiłem kursu wspinaczkowego. Kilkakrotnie byłem w Alpach, m.in. na Mont Blanc, na Gross Glocknerze, na grani Monte Rossy. Zacząłem także intensywnie uprawiać turystykę narciarską na fokach i jazdę na górskim rowerze. Tak dorastałem do decyzji o wstąpieniu na kurs przewodnicki. Chciałem pod okiem instruktorów usystematyzować i pogłębić moją wiedzę o Tatrach.
W 2006 r. uzyskał uprawnienia przewodnika tatrzańskiego i ukończył kurs pilotów wycieczek. Został członkiem Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich im. Klimka Bachledy. Od kilku miesięcy jest też członkiem kandydatem Stowarzyszenia Europejskich Przewodników Górskich LIDER - obecnie kończy kurs, po którym będzie posiadaczem międzynarodowych uprawnień przewodnickich UIMLA.
Jako turysta zwiedził m.in. Ukrainę, Gruzję, Armenię, Rumunię, Bułgarię, tereny dawnej Jugosławii, Turcję, Hiszpanię, Niemcy. Był też w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Od wielu lat oddaje się jeszcze jednej pasji - myślistwu. - Jestem członkiem koła łowieckiego "Sabała" w Zakopanem, w którym jestem od pięciu lat sekretarzem zarządu, współpracuję też z kołem łowieckim w Kielcach, ale... poluję bardziej na ciszę i spokój leśnych zakątków niż na zwierzęta - zastrzega.
Gdy pytam, co sądzi o przewodnictwie na początku swojej nowej zawodowej drogi, odpowiada: - Patrząc na barbarzyństwo niektórych turystów, często myślę, że przewodnik powinien przede wszystkim chronić Tatry przed ludźmi! - śmieje się. - A na poważnie - kolejne stopnie wtajemniczenia sam zdobywałem w górach. Wiem, że ludziom wystarczy czasem chwila emocji, zachwytu, by góry stały się ich pasją na resztę życia. Przewodnik, opiekując się turystami na górskiej drodze, powinien starać się w nich takie impulsy wyzwalać. Otwierać im oczy i serca, a reszta dzięki urodzie gór, przychodzi sama.
Tekst i fot. JERZY TAWłOWICZ