- W górach człowiek widzi, ile jest wart. Tu się niczego nie oszuka. Dlatego w górach wszystko smakuje lepiej, również życie - wyznaje Marek Pawłowski.
Urodził się w 1948 r. w Zakopanem. Tu ukończył szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące. Po maturze podjął studia zaoczne w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Warszawie (dyplom w 1972 r.). Studiując, pracował dorywczo. - Przepracowałem rok w dziale technicznym Centralnego Ośrodka Sportu - wspomina. - I właściwie na tym moja kariera inżynierska się skończyła. Jednak wiedza techniczna przydała mi się wielokrotnie, np. przy naprawianiu samochodów, motocykli i urządzeń technicznych w schronisku. W góry chodziłem z ojcem odkąd tylko pamiętam. W liceum chodzili z nami w góry profesorowie Maciaszek, Goetel, Lassota. Czasem też podbierałem ojcu liny, by z kolegami wspinać się na skałkach. Potem, na kursie przewodnickim, który prowadził Kaziu Dziób, spotkało się nas kilku szkolnych kolegów z jednej klasy. Instruktorami na kursie byli świetni ludzie - Gajewski, Olszewski, Kaczorowski, Strzeboński! A staż przewodnicki odprawiałem... u ojca.
W 1973 r. uzyskał uprawnienia przewodnika tatrzańskiego i podjął pracę przewodnika w Domu Wczasowym "Skalnica". Prowadził też wycieczki w Kole Przewodników. W tym samym roku został ratownikiem-kandydatem Grupy Tatrzańskiej GOPR, a dwa lata później złożył przysięgę ratownika. - Byłem przewodnikiem i ratownikiem. Bardzo mi się ta praca podobała - mówi. - I wcale nie zamierzałem jej zmieniać. Mama jednak, w 1974 r., objęła prowadzenie schroniska w Roztoce i trzeba było jej pomóc. Do pracy w schronisku poszedłem na chwilę i... zostałem. Nie znaczy to jednak, że zupełnie przestałem prowadzić wycieczki.
W 1979 r. został kierownikiem schroniska w Roztoce i jest nim do dziś. Pełni tam stały dyżur, prowadząc stację ratowniczą TOPR. Aktualnie jest członkiem Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich im. Klimka Bachledy. Prowadzi w góry zaprzyjaźnionych turystów i wycieczki szkolne (społecznie). Za działalność górską odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotą Odznaką PTTK, odznaką Zasłużony dla Zakopanego.
Na nartach jeździ od dziecka. Dumny jest z tego, że jako dziadek startował w zawodach "trzech pokoleń", gdzie z synem i wnukiem drużynowo zdobyli puchar. Preferuje turystykę narciarską. Bardzo często robi tury zimowe w rejonie Morskiego Oka i Dolinie Pięciu Stawów, niemal co dzień. Od lat fotografuje w górach, robiąc dokumentację na własny użytek, choć - jak podkreśla, żona ma większy talent fotograficzny i to głównie jej zdjęcia wypełniają rodzinną kolekcję.
Jego pasją są motocykle. Nie bez dumy opowiada, że po górskich drogach jeździ obecnie na rajdowym suzuki 50. - W latach 60. przejeżdżałem trasy słynnej "sześciodniówki" - dodaje. - Wtedy też na motocyklach objechaliśmy z kolegami niemal całą Polskę.
Chętnie opowiada o swoim życiu, przeplatając rozmowę anegdotami. - Odkąd zacząłem chodzić po górach, wiem, że lubię w nich adrenalinę i emocje, ale także i to, że nie muszę się tu nigdzie spieszyć. Wiem, że każdy dzień to nowa przygoda, że żyję w pięknym terenie, podpatruję zwierzęta, słucham ptaków w lesie. Wciąż się tych gór uczę. Będąc tu na co dzień, nawet nie wiadomo kiedy człowiek zaczyna czuć się częścią tego krajobrazu. Przewodnictwo to był mój świadomy wybór. Chciałem, by był to mój zawód, ale życie pisze własne scenariusze. Po latach praktyki wiem, że przewodnik ma przede wszystkim zapewniać bezpieczeństwo ludziom na górskiej drodze, a dopiero w następnej kolejności może im partnerować, uczyć i bawić - oczywiście, bez przesady. W górach chodzi głównie o to, by w nich przebywać i czerpać z tego przyjemność, by poczuć ich ogrom i urodę, by tę górską przygodę przeżyć najpełniej jak można.
Tekst i fot.: JERZY TAWŁOWICZ