Migawki z tatrzańskich schronisk
Bywało, że w Morskim Oku, w Roztoce lub Pięciu Stawach spotykaliśmy się przypadkiem. Nierzadko jednak umawialiśmy się kilka tygodni, a nawet miesięcy wcześniej. I czekaliśmy niecierpliwie tej chwili spotkania, nerwowo odliczając dni. Może i tym razem pojawią się jakieś znajome twarze, posiedzimy przy herbacie do późnej nocy, powspominamy... A gdyby nawet nie, to przecież i tak zawsze: w Roztoce - Grażyna i Marek, w Pięciustawach - Krzeptowscy, w Morskim Oku - Łapińscy i ... Cygan.
Ten ostatni to skądinąd całkiem znana "persona" tatrzańska, choć - kto nie wie - nigdy nie zgadnie. Właścicielem tego wdzięcznego miana był dorodny wilczur, swym krnąbrnym i niepokornym charakterem całkowicie odzwierciedlał ideę, jaka przyświecała tym, którzy go tak ochrzcili. Psia "cygańska" natura przejawiała się w niekłamanym talencie do "podwędzania" różnych rzeczy, naturalnie - przede wszystkim smakołyków - kanapek, ciastek, a zwłaszcza dopiero co otwartych puszek z konserwami mięsnymi. Ale nie tylko. Kiedy Cygan był w pobliżu, trzeba było mieć oczy dosłownie dookoła głowy, gdyż jeśli coś przypadło mu do gustu - znikało zagadkowo w błyskawicznym tempie. Zaś Cygan, stojąc o kilka kroków dalej, machał wesoło ogonem, podnosząc w górę ślepia w niewinnym spojrzeniu, jakby chciał powiedzieć:
- Ależ, o co chodzi? Jak możecie! Przecież ja nie mam z tym nic wspólnego!
I już rozglądał się, czy nie ma na horyzoncie nowej zdobyczy, godnej upolowania.
Szczególne jego zainteresowanie budziły różne części garderoby, które zwykle zwisały z krzeseł w jadalni i z ławek przed schroniskiem. Cygan z upodobaniem ściągał stamtąd szaliki, rękawiczki, buty, skarpetki.
"Rezydenci" Morskiego Oka zauważywszy tę psią pasję, postanowili wykorzystać ją na swój sposób, w celach rozrywkowych. Otóż wielu "ceprów" nosiło wówczas, zarówno latem jak zimą, czapki w kolorze czerwonym. Moda ta miała pewne uzasadnienie: sporo było wówczas hałasu wokół wypadków w górach i ubolewano, że turyści nie ułatwiają zadania ratownikom ubierając się w sposób nie pozwalający często na wypatrzenie ich wśród szarości skał. Czerwony jest kolorem ogólnie uznanym za jaskrawy i rzucający się w oczy - toteż niebawem zaroiło się od czerwonych kurtek, swetrów i czapek.
Po Tatrach wędrowały więc "czerwone kapturki", stając się szybko celem żartów i kpin taterników oraz bardziej zadomowionych turystów. Gdy taki obiekt pojawiał się w zasięgu wzroku, natychmiast zaczynały się komentarze i docinki. Wykorzystując ciągotki Cygana, wytresowano go do współudziału w tych żartach. Nie oszczędzano nikogo. Ofiarą padały młode, ładne dziewczyny (naturalnie - przede wszystkim), ale także leciwe matrony i dostojni "ojcowie rodzin". Pozwalano "zwierzynie" podejść blisko, po czym padał okrzyk:
- Cygan, czapka!
Pies podbiegał natychmiast i skacząc z tyłu delikwentowi na ramiona, zębami ściągał czapkę z głowy. Ofiara niemal dostawała apopleksji na miejscu, zaś żartownisie rechotali głośno, wybitnie z siebie zadowoleni.