Ilu jest fotografów, tyle zdań! Czytając poniższy tekst, miejcie na uwadze, że to tylko uwagi i refleksje, które przychodzą mi do głowy po kilkunastu latach uprawiania fotografii. Na pewno nie są to żelazne zasady, bez których zdjęcie nie ma prawa się udać. Wręcz przeciwnie, czasami warto świadomie postąpić wbrew regułom, aby otrzymać zdjęcie zaskakujące swoim nowatorstwem i świeżością. O jednym jestem przekonany: aby łamać zasady, trzeba je najpierw poznać, i o tym właśnie traktuje ten tekst. Z drugiej jednak strony, przez kilkanaście lat mojego chodzenia po Tatrach i utrwalania ich piękna na kliszy fotograficznej większość tego, co wiem zawdzięczam nie książkom i dobrym radom rutyniarzy, ale ciągłym próbom i poszukiwaniom własnej drogi. Poza chęcią utrwalenia piękna krajobrazu powodowała mną zawsze ciekawość: jak to wyjdzie na zdjęciu? Dziś jeszcze w stu procentach nie potrafię przewidzieć rezultatu, i mam nadzieję, że nigdy nie nadejdzie taki dzień, bo to będzie znaczyło, ze czas odwiesić aparat na kołek i zabrać się za co innego...
Jak większość fotoamatorów zaczynałem od fotografowania jakimś Zenitem, z obiektywem standardowym 55 mm (w dodatku był to Helios, lekko zmiękczający kontury, o czym oczywiście nie wiedziałem). Większość zdjęć zupełnie mnie nie satysfakcjonowała, łapałem jakieś fragmenty, ujęcia były zupełnie nijakie. Kiedy dzisiaj przeglądam te zdjęcia bez trudu zauważam błędy, np. zbyt małe pole widzenia aparatu. W górach należy używać zdecydowanie obiektywu o dużym polu widzenia, tzw. szerokokątnego, 28 lub 35 mm. Takim właśnie obiektywem wykonuję obecnie ok. dziewięćdziesiąt procent zdjęć. Pozwala to rozbudować przestrzeń zdjęcia, zwiększyć jego dynamikę (szczególnie przy pionowych kadrach), poszukać nowych, zaskakujących kompozycji. Następna uwaga: spust w Zenicie pracuje niezbyt lekko i w rezultacie sporo zdjęć jest zamazanych. Przyczyną nie jest złe ustawienie ostrości, lecz poruszenie aparatem w momencie naciskania spustu. Pamiętać trzeba również o drżeniu rąk, wynikającym ze zmęczenia. Często przecież od razu po wyjściu na szczyt lub przełęcz chwytamy aparat i, posapując trochę ze zmęczenia, a trochę z niecierpliwości bierzemy się do fotografowania.
Jak ustrzec się poruszenia aparatu: jest kilka sposobów, najlepszym wyjściem jest oczywiście statyw, ale nie wszyscy mają ochotę wlec się po górach objuczeni jak muły, z plecakiem ważącym dwadzieścia kg (z czego osiemnaście to aparaty, statyw, wymienne obiektywy itp.). Jak wtedy sobie poradzić? Kiedyś zabierałem w góry woreczek, wypełniony jakąś sypką, niezbyt lekką substancją np. piaskiem. Rzecz jasna, możemy zabrać ze sobą pusty woreczek i na miejscu wypełnić go ziemią. Woreczek kładziemy na skale lub kamieniu, na nim z kolei aparat. Spróbujcie, a przekonacie się, że będzie wtedy równie stabilny, jak na statywie. Postarajcie się jeszcze o wężyk spustowy, a nieporuszone zdjęcie macie gwarantowane! Zresztą, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wężyka używać również fotografując z ręki, czemu nie? Używając Canona T-90 mam ten komfort, że mogę ustawić samowyzwalacz na dwie sekundy i praktycznie wszystkie zdjęcia pejzażowe tak właśnie robię. Po naciśnięciu spustu mam te właśnie dwie sekundy na ustabilizowanie aparatu, rezultat: nieporuszone zdjęcia nawet na długim czasie naświetlania (1/15s, 1/10 s), Przydaje mi się to szczególnie przy fotografowaniu wody: strumieni, wodospadów, brzegów jezior - woda nie jest jak zamrożona, szklana, ale dzięki lekkiemu rozmyciu zachowuje swoją dynamikę i siłę. Warto przed wyruszeniem z domu bądź kwatery zastanowić się, jaki sprzęt będzie nam niezbędny na szlaku. Optymalnym wyjściem dla tych, którzy robią zdjęcia "na pamiątkę" przebytej trasy jest zaopatrzenie się w tzw. kompakt, najlepiej z możliwością płynnej regulacji pola widzenia, czyli tzw. krótkim zoomem, 30-80 mm. Zakładając, że używamy zwykłych klisz (negatywowych) oraz, że powiększamy odbitki do formatu albumowego (10x15 cm lub trochę większego) kompakt będzie niezłym wyjściem. Negatywy produkowane obecnie mają dużą tolerancję naświetlania, mówiąc prościej, nawet jeśli światłomierz w takim prostym aparacie niedokładnie naświetli kliszę, to jeszcze w zapasie mamy ok. 3 stopnie przysłony i zdjęcie powinno być O.K. W zasadzie, jeżeli mamy wątpliwości lepiej zdjęcie prześwietlić, niż nie doświetlić (wtedy zazwyczaj dopuszczalna odchyłka wynosi ok. 2 stopnie).
Odradzam fotografowanie kompaktem, jeżeli chcemy pracować na slajdach, czyli w języku fachowym diapozytywach lub kliszach odwracalnych. Muszą być one naświetlane precyzyjnie, np. tolerancja w przypadku najlepszej (od ponad dziesięciu lat) na rynku kliszy Fuji Velvia wynosi zaledwie 0.5 działki przysłony. W takim wypadku prosty światłomierz może zawodzić. Ze slajdami rzecz się ma odwrotnie, niż z negatywami - lepiej je leciutko nie doświetlić, aby były odrobinkę za ciemne. Zbyt jasne przezrocza tracą szczegóły w światłach, czyli w najjaśniejszych miejscach, później praktycznie nie do odzyskania.
Co zrobić, jeżeli na kupno aparatu nie możemy poświęcić więcej niż 200, 300 zł, a chcemy nasze odbitki powiększać do formatów wystawowych (30x40 cm) tak, aby np. powiesić na ścianie lub wysłać na konkurs? Optymalnym wyjściem jest nabycie (niestety tylko w komisie lub na giełdzie) aparatu Praktica (np. model MTL), wraz z obiektywem Flectogon 35 mm, całości zestawu niech dopełni jeszcze obiektyw Sonar 135 mm i możemy wyruszać w plener! Przez kilka lat fotografowałem używając opisanego wyżej zestawu i zapewniam Was, że zdjęcia z tego okresu są nie do odróżnienia (jeżeli chodzi o rozdzielczość, ostrość obrazu) od tych, które zrobiłem Canonem. Do dzisiaj powiększam tamte klisze na wystawy do formatu 50x60 cm i nie narzekam na jakość. Tym, którzy nastawiają się na duże formaty bądź myślą o współpracy z wydawnictwami kalendarzowymi (a również mają kłopoty z gotówką) polecałbym zakup Pentacona SixTL, najtańszego i zarazem najlepszego w swojej klasie (wydatek rzędu 400 zł). Wyższa klasa aparatów średnioformatowych (4,5x6 cm, 6x7 cm, 6x9 cm), to już ceny rzędu kilku tysięcy PLN. Ja jednak do dziś nie mogę przekonać się do kwadratowego pola wizjera, moim zdaniem pozbawia to zdjęcie dynamiki i rozmachu. Co prawda można potem fotografie kadrować, ale mimo to...
Znakomita większość zdjęć, które przeglądam na stronach internetowych przedstawiająca zakątki Tatr charakteryzuje się brakiem zdecydowanej i wyrazistej kompozycji. Owszem, jeżeli chodzi o wartości dokumentalne, charakterystyczne cechy danego szczytu lub stawu są O.K. Ale ile już takich zdjęć zrobiono...? Sądzę, że każdy rasowy fotoamator ma ambicję robić zdjęcia odróżniające się od innych, a nie powielające wyświechtane szablony. Warto więc, mając przed sobą zapierający dech w piersiach widok (w Tatrach średnio co pół godziny marszu) poświęcić kilka chwil na wybór motywu i przemyślenie kompozycji, zamiast pstrykać na prawo i lewo bez opamiętania. Spróbujcie zastanowić się, jak urozmaicić i rozbudować przestrzeń zdjęcia, poprzez np. dodanie pierwszego planu (kamienia, sosenki, sylwetki turysty itp.). Cudowne kompozycje można tworzyć (to słowo sugeruje, że wkraczamy na teren tzw. fotografii artystycznej) mając do dyspozycji ciekawy układ chmur. Czasami, kiedy miałem szczęście i trafiałem na taką ciekawą pogodę przypominała mi się myśl największego klasyka fotografii pejzażowej Ansela Adamsa: "(...) Zdarzają się chwile, kiedy mam wrażenie, że to Bóg sprawił, iż w tej właśnie chwili i w tym miejscu znalazłem się z moim aparatem, aby móc wykonać zdjęcie." Fotografując tzw. lustrzanką (to, co widzimy w wizjerze jest tym samym, co widzi "obiektyw") mamy możliwość używania filtrów. Najbardziej przydatny jest (moim zdaniem) polaryzacyjny: dzięki niemu kolory są bardziej "soczyste", szczególnie efektownie (żeby nie powiedzieć efekciarsko) jego działanie widać jesienią: nasycone żółcienie drzew kontrastują z błękitem nieba, na którym płyną odcinające się od tła obłoki. Filtr polaryzacyjny pozwala również wyeliminować niepożądane odbicia w wodzie, i ograniczyć udział błękitu nieba w odcieniu wody. Dzięki niemu podczas fotografowania pod słońce, grzbiety fal na stawie lekko połyskują, a nie tworzą wypalonych plam. Mając na obiektywie filtr polaryzacyjny, nie musimy już zakładać filtru UV, bez którego zdjęcie mogłoby być lekko zamglone i rozmyte (przy dzisiejszym zanieczyszczeniu atmosfery, nawet w terenach górskich promieni UV przedostaje się jednak tak niewiele, że działanie tego filtru trudno zauważyć).
Jest jeszcze inny sposób, aby wydobyć chmury z bladego tła nieba. W ciemni możemy ręką doświetlić fragment zdjęcia pod powiększalnikiem, ale co zrobić, gdy oddajemy klisze do zakładu usługowego? Ponieważ nie mamy wpływu na proces wykonywania odbitki z kliszy, pozostaje nam przyciemnić górną część zdjęcia wcześniej, już w momencie fotografowania aparatem, stosując właśnie filtr szary połówkowy. Jeżeli czujecie w sobie żyłkę eksperymentatora, polecam próby z filtrami własnej produkcji, wystarczy tylko mała szybka i odrobina rozprowadzonej na niej wazeliny, reszta to kwestia Waszej inwencji. Rzecz jasna otrzymane zdjęcie będzie lekko rozmyte, ale będzie to tzw. artystyczne, świadome rozmycie, a nie skutek błędu przy wykonywaniu zdjęcia. To jeszcze jeden dowód na to, że celowe łamanie zasad może zaowocować fotografią o wartościach artystycznych.
A co z pogodą? Wstyd przyznać, ale był taki okres w mojej przygodzie z fotografią, gdy fotografując na barwnych diapozytywach, nie wyjmowałem aparatu gdy niebo zasnuwały chmury bądź mgły. Było tak dopóki wałęsając się w jesiennej mgle gdzie po Gąsienicowej z nudów nie pstryknąłem kilku zdjęć. Efekt byłby co prawda lepszy, gdyby przez mgłę przedarło się kilka promyków słońca, ale i tak byłem zadowolony. Wskazówka: fotografując we mgle pamiętajcie, aby na pierwszym planie uchwycić motyw, który podkreśli nam zamglenie. Bez tego zdjęcie może się wydawać mdłe i źle naświetlone, chociaż kto wie... Jak wspomniałem, cudowne efekty powstają, gdy wśród mgły lub chmur przedostaną się promienie słońca, najczęściej trwa to tylko kilka sekund, więc nie ma co się zastanawiać! Wiele pejzaży wspomnianego już Ansela Adamsa (m.in. góry Yosemite) zawdzięcza swoją niepowtarzalną atmosferę właśnie grze świateł, z trudem przenikających przez chmury. Od kilku lat poluję na odpowiednie warunki w Dolinie Białej Wody, zerwy Młynarza w lekkiej mgle robią niezapomniane wrażenie, godne obiektywu samego mistrza Adamsa!
Problemy ze słońcem? Łapać je w obiektyw, czy nie? Jeżeli w zamierzeniu zdjęcie ma być portretem, zachowującym cechy tożsamości osoby rzecz jasna odradzam fotografowanie pod słońce. Czasem jednak promienie słońca tak wspaniale przenikają przez chmury, obrysowując ich sylwetki na tle nieba, do tego jeszcze tak komponują się z linią gór, że nie można się wahać. Uwaga: ja osobiście wolę fotografować słońce przy małym otworze przysłony (f/11, f/13), ma ono wtedy kształt gwiazdki. Gdy użyjemy dużego otworu przysłony (f/2, f/4) słońce będzie białą kulą zawieszoną na niebie. Przed naciśnięciem migawki zastanówmy się, który wariant nam odpowiada. Najlepiej na chwilę przymknąć przysłonę (praktycznie wszystkie lustrzanki mają tę możliwość) i sprawdzić, jak to wygląda w celowniku aparatu.
Kolor czy Black&White? W zasadzie przy możliwościach dzisiejszej techniki możemy się nad tym zastanowić już po wywołaniu kliszy. Obecnie fotografuję wyłącznie na materiałach odwracalnych kolorowych, które potem przechowuję również w postaci cyfrowej. Prosty program do obróbki zdjęć pozwoli nam przejść od wersji barwnej do czarno-białej, dodatkowo istnieje możliwość stonowania zdjęcia, np. w odcieniu sepii Potem można wydrukować takie zdjęcie na papierze fotograficznym, rezultat jest (przy rozdzielczości 300 dpi) praktycznie nie do odróżnienia od odbitki wykonanej w tradycyjnym procesie. Co prawda trwałość takiego zdjęcia nie wynosi 100 lat, jak to jest w przypadku papierów fotograficznych o podłożu barytowym, stosowanych w profesjonalnej fotografii czarno-białej, no ale te "marne" kilkanaście lat trwałości papierów polietylenowych powinno nam wystarczyć. Warto wspomnieć, że artyści fotograficy wykonujący swe odbitki w tzw. limitowanych edycjach używają wyłącznie materiałów o dużej trwałości, inaczej kolekcjonerzy fotografii (u nas to określenie nie posiada racji bytu) nie płaciliby kilkuset dolarów za jedną odbitkę twórcy współczesnego i ponad stu tysięcy $ za jedną fotografię autorstwa nieżyjących klasyków (A. Adams, E. Weston, E. Steichen, P. Strand). Miejmy nadzieję, że i w naszym kraju, kiedy uzna się fotografię za sztukę, także Wasze fotografie zostaną docenione.
Do zobaczenia na szlaku.
Dariusz Zaród
Autor uprawia fotografię artystyczną od ponad dziesięciu lat. Przez ten czas próbował różnych konwencji i technik fotograficznych: od pejzażu konwencjonalnego i odrealnionego, poprzez fotomontaż, reportaż, portret subiektywny na fotografii wydawniczej kończąc. Tematem, który obecnie dominuje w jego pracach jest natura. W latach 1996-99 pełnił funkcję w-ce Prezesa ds. artystycznych w Tarnowskim Towarzystwie Fotograficznym. Zorganizował siedem wystaw indywidualnych w galeriach Krakowa oraz w Tarnowie. Od kilku lat współpracuje z wydawnictwami w kraju, publikując głównie fotografie barwne o tematyce krajobrazowej i turystycznej.