Tuż pod wierzchołkiem, na wypełnionej śniegiem niecce Krzysiek i Janusz rozłożyli paralotnię.
- Miałem z sobą patyczki ze sznurkami - wbiłem je w śnieg tak jak „śledzie”. Do ich końców przymocowane były uchwyty jak do wieszania bielizny na sznurku. Rozłożyliśmy glajt, a przytrzymywały go uchwyty rozstawione w odległości około 1,5 metra - przypomina sobie Krzysztof.
Wiaterek był słaby z kierunku południowo-zachodniego. Nałożyłem uprząż i po chwili ruszyłem po śniegu w dół. Poderwałem paralotnię, uchwyty puściły i poszybowałem. Janusz robił zdjęcia.
Po starcie lot był spokojny, Krzysztof szybował wzdłuż południowych stoków głównej grani Tatr do miejsca, gdzie znajduje się najniższa przełęcz w murze skalnym między Rysami a Mięguszowieckimi Szczytami. Jest nią Żabia Przełęcz (2225 m).
Miał jednak duży zapas wysokości i bez problemu przeleciał nad Żabim Koniem (2291 m). Po północnej stronie grani poszybował w kierunku Kazalnicy Mięguszowieckiej, a następnie nad nasłonecznioną Grań Apostołów, odchodzącą z Żabiego Szczytu Niżniego, i nad schronisko przy Morskim Oku.
Wylądował na zamarzniętej tafli Morskiego Oka, lot trwał niespełna 20 minut.
Był to pierwszy lot na paralotni wykonany z najwyższego szczytu Polski. W połowie lat 70. ubiegłego wieku brawurowego lotu z Rysów na lotni, która miała sztywną konstrukcję, dokonał Józef Gigoń z Nowego Targu, który doleciał wtedy na lotni w rejon Łysej Polany.
strona: 2/2
1 2
|
|