Magda Kraszewska zaprasza na film dokumentalny Piotra Borowskiego "Koniec pieśni". Po projekcji spotkanie z Piotrem Borowskim. Czwartek, 6 stycznia, godz. 19.00, Galeria Sztuki Współczesnej DOM DOKTORA, ul. Stanisława Witkiewicza 19. Film powstał dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji im. Stefana Batorego, Programu dla Tolerancji i Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.
Idea i reżyseria: Piotr Borowski, zdjęcia i montaż: Rafał Leszczyński, zdjęcia: Mateusz Skalski, współpraca: Gianna Benvenuto, fotografie archiwalne: Wanda Wróbel, opracowanie dźwięku: Jarek Bajdowski.
Tadeusz Kornaś: Śmierć pieśni
Film Piotra Borowskiego „Koniec pieśni” jest dziełem niezwykłym i wstrząsającym. Ukazuje śmierć pewnej warstwy kultury. Kilkadziesiąt lat temu w domach na Białostocczyźnie rozbrzmiewały pieśni – teraz już się w nich właściwie nie śpiewa. Najdziwniejsze jest to, że odejście pieśni dokonało się mimochodem, niedostrzeżone przez samych mieszkańców. Film pokazuje, jak reagują na nie ci, od których pieśni odeszły.
Niespełna trzydzieści lat temu czwórka osób związanych z „Gardzienicami” – Piotr Borowski, Sergio Hernández, Elżbieta Majewska i Wanda Wróbel – wyruszyło na Wyprawę Zimową (4 grudnia 1980 – 13 lutego 1981), chodząc od wsi do wsi, prezentując przygotowany specjalnie na tę drogę spektakl „Już odchodzimy”. Wieczorami odbywały się Zgromadzenia, na które przychodzili mieszkańcy wsi. Borowski, nagrywając pieśni na magnetofon, dokumentował te spotkania.
Wkrótce po Wyprawie Zimowej odszedł z „Gardzienic”. Pracował w Workcenter of Jerzy Grotowski we Włoszech. Po powrocie do Warszawy założył własny zespół – Studium Teatralne, którym kieruje do dzisiaj. Kasety z Wyprawy Zimowej leżały przez lata bezużyteczne. Borowski postanowił je w końcu oczyścić, przegrać na płyty CD i oddać „właścicielom”. Jednak większość z ówczesnych wykonawców już nie żyła (zarejestrowane pieśni wykonywali przeważnie ludzie starzy), wobec tego Borowski starał się dotrzeć do ich dzieci, wnuków. Oddając pierwsze płyty, słuchając nagrań wspólnie z rodzinami śpiewających, przeżył wstrząs. Wtedy postanowił zrobić ten film.
Już pierwsze ujęcie pokazuje, jak głęboki musiał być to wstrząs. Widzimy twarz mężczyzny. Słychać odtwarzaną pieśń. Mężczyzna jest silny, krzepki, wygląda na nieskorego do wzruszeń. I nagle, jakby został ugodzony, po jego surowej twarzy zaczynają płynąć łzy. Dziwny to stan – nie rozpacz, nie ból, ale wzruszenie. Mężczyzna nie kryje uczuć przed kamerą, jest wobec niej bezbronny. To coś porażająco prostego, szczerego, nad czym nie sposób przejść do porządku. Siedzące obok mnie na widowni osoby też płaczą.
Poszedłem obejrzeć projekcję, bo interesuje mnie teatr. Byłem przekonany, że zobaczę odwołania do Wyprawy Zimowej, echa pobytu jej uczestników w Wierszalinie, w miejscu działalności proroka Ilji. Uświadomiłem sobie jednak szybko, że rzecz dotyczy spraw o wiele ważniejszych, fundamentalnych.
„Dziś już nic tu nie ma” – mówili kolejni bohaterowie filmu. I to „nic” dotyczyło nie tylko pieśni. W ciągu trzech dekad zniknął ogromny obszar kultury normującej życie społeczne wsi na Białostocczyźnie. Dziś nikt już nie śpiewa – a bogactwo pieśni, nagranych nie tak dawno przecież, było nieprzebrane. Borowski poprzez twarze ludzi pokazał, jak mocno boli uświadomienie sobie takiej straty. Jest i drugi aspekt, osobisty. Te pieśni śpiewane były przecież przez bliskie słuchającym osoby, których już nie ma. Być może to jedyne zachowane nagrania głosu matki, żony...
Film kończy panichida w cerkwi, odprawiona za tych, którzy odeszli. Tym razem słyszymy piękne pieśni liturgiczne. Na rozśpiewanej niegdyś Białostocczyźnie cerkiew to jedyne miejsce, w którym się jeszcze śpiewa. Z domu, z pola pieśń bezpowrotnie odeszła. Umarła.
(Didaskalia nr 83. luty 2008)
(EM)
|