E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Narty
 Aktualności
   Bezpieczeństwo, porady
Kamery na wyciągach
Giełda sprzętu
 WYCIĄGI NARCIARSKIE
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Poronin
   Zakopane
   Ząb
   Małe Ciche
 SZKOŁY NARCIARSKIE
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Zakopane
 WYPOŻYCZALNIE SPRZĘTU
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Zakopane
   Ząb
 NARTY
   Ciekawostki
    Historia
      Zawody
      Legendy nart
      Teksty archiwalne
      Narty na świecie
      SN PTT 1907 Z-ne
   Wielka Krokiew
   Sprzęt i technika
 SNOWBOARD
   Historia
   Jak powstaje deska
   Snowboard miękki
   Snowboard twardy
   Snowboard dla dzieci
   Snowboard dla kobiet
    Technika jazdy
    Triki
   Jak zostać instruktorem
   Boarder cross
   Galeria
 SKI-ALPINIZM
   Skitury
   Freeride
   Jak zacząć?
   Sprzęt
Forum dyskusyjne
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane


zapamiętaj numer alarmowy w górach!!!
0 601 100 300
 nawigacja:  Z-ne.pl » Narty

Aktualności
WYWIAD Z-ne.pl: Rafał Kot
 dodano: 2 Lutego 2011

O przyjaźni z Adamem Małyszem, powodach swojej rezygnacji z funkcji fizjoterapeuty polskiej kadry skoczków narciarskich, a także organizacji Pucharu Świata w skokach narciarskich w Zakopanem, opowiada Rafał Kot.


Były fizjoterapeuta kadry A skoczków narciarskich, z wykształcenia magister rehabilitacji z drugim stopniem specjalizacji – Rafał Kot - z zamiłowania zawsze był związany ze sportem. Urodził się w Nowym Targu i tam związał się z hokejem. Do dziś jest wiernym kibicem nowotarskich drużyn, do dziś jeździ na mecze. Przez rok był fizjoterapeutą w kadrze młodzieżowej za Waldemara Zientary w reprezentacji Polski. Z Zakopanem również związany jest od dawna. Jak sam przyznaje - Już studiując na krakowskim AWF pracowałem na ostatnim roku studiów i potem jeszcze dwa lata po studiach, w Zakładzie Sportów Zimowych, gdzie prowadziłem zajęcia z łyżwiarstwa, hokeja, narciarstwa zjazdowego i narciarstwa biegowego. Byłem związany bardziej z narciarstwem alpejskim. Moi synowie, jak byli mali, to razem z żoną (jest byłą reprezentantką Polski w narciarstwie alpejskim) chcieliśmy, aby dobrze jeździli na nartach. Po dwóch latach nauki, zapisaliśmy ich do klubu. Chcieliśmy, aby wyrośli z nich alpejczycy. Oczywiście, na fali małyszomanii, zmienili swoje zamiłowania - mimo dobrych wyników w narciarstwie alpejskim - chcieli spróbować skoków.

Jak to się stało, że został Pan fizjoterapeutą skoczków?

- Po Apoloniuszu Tajnerze przyszedł Heinz Kutin. Kiedy przyjechał na zgrupowanie do Zakopanego, spytał jedyną osobę, którą tu znał - Jasia Kowala, czy nie ma jakiegoś fizjoterapeuty na podorędziu, choć na chwilę, bo są tu sami. No i miałem pełnić tę funkcję podczas jednego obozu, zapewniając zawodnikom odnowę biologiczną, rehabilitację… Tak się zaczęło i sześć lat trwało. Heinz Kutin potem odszedł, przyszedł Hannu Lepistö na następne dwa lata, potem Łukasz Kruczek. Po sześciu latach zrezygnowałem.

No właśnie, co było powodem Pana decyzji?

- Dzieci dorastają, właściwie już nie można powiedzieć, że dzieci, bo są już obaj pełnoletni, dorośli. Ja przez sześć lat byłem na urlopie bezpłatnym, gdyż trzeba dodać, że jestem pracownikiem w Klinice Ortopedii i Rehabilitacji na Bystrem u prof. Zarzyckiego. Zawsze miałem od niego tę furtkę otwartą, mogłem pracować z kadrą, no i dla kliniki też było to coś, bo od razu wszyscy kojarzyli to z Adamem Małyszem. Pamiętam, że nawet Adam Małysz przyjeżdżał i prosił profesora, abym jeszcze rok mógł pracować.

Czyli wstawiał się za Panem.

- Tak, zawsze się wstawiał, do tej pory się wstawia. Łączy nas z Adamem przyjaźń i tego nie ukrywa ani on, ani ja, zawsze będziemy sobie pomagać. W klinice przez sześć lat byłem na urlopach bezpłatnych. Powiem szczerze, że to też było męczące - cały czas poza domem. Sezon letni, wiadomo - przygotowania, sezon zimowy – puchary świata. Byłem na dwóch olimpiadach, byłem w Turynie, w Vancouver, na Mistrzostwach Świata w Oberstdorfie, na Mistrzostwach Świata w Sapporo, w Libercu. To wielka przygoda życiowa. Nie ukrywam, że nigdy nie byłoby mnie na to stać, aby tyle świata zwiedzić i to z tak wspaniałymi ludźmi. Dlaczego zrezygnowałem? Dlatego, bo te sześć lat poza pracą to dużo. Troszeczkę bym już teraz ryzykował, ponieważ w kraju jest kryzys, są zwolnienia pracowników, a w sporcie jest tak, jak wszyscy wiemy: jest trener - nie ma trenera, jest fizjoterapeuta - nie ma fizjoterapeuty. Ja już skończyłem w tym roku 50 lat i muszę zadbać o przyszłość swoją i rodziny. Adam chciałby na pewno żebym został, ale po rozmowie z nim, jak mu powiedziałem czym ryzykuję, powiedział: - Rafał, ważniejsza jest przyszłość jak ten rok. - Z nim dalej współpracuję, dalej mu pomagam, mimo, że już nie jeżdżę. Zawsze jestem do jego dyspozycji. Poza tym tutaj gdzie się znajdujemy (Ogrodowa 6, Zakopane) otworzono przychodnię, który ma podpisany kontrakt z NFZ i przyjmujemy funkcjonariuszy służb mundurowych, służb więziennictwa z całej Polski. Organizujemy takie obozy rehabilitacyjne, tu zostałem szefem i tu jestem, można powiedzieć, na swoim. Bardzo mile mi się tu pracuje, mam doskonały, młody personel, chętny do nauki. To nowe wyzwanie.

Czy mógłby Pan opowiedzieć pokrótce jak wyglądał taki typowy dzień w kadrze. Jak to wszystko wygląda od podszewki?

- Opowiem pani taką anegdotę. Jak mnie zawodnicy czasem zdenerwowali, to ja im zawsze odpowiadałem tak - Słuchajcie, bo jak się wkurzę, to odejdę, a wy może sobie znajdziecie do masowania Pamelę Anderson, do kierowania Colina McRae, a do siatkówki Gruszkę. Ja tam miałem wiele funkcji. Ogólnie myśli się, że fizjoterapeuta wymasuje i leży - wieczne wczasy za grube pieniądze. Jedno i drugie jest nieprawdziwe. Zacznijmy od tego, że byłem kierowcą busa. Zawsze wyjeżdżały dwa, trzy samochody. Jednym jechał na przykład trener, drugim serwisman, trzecim jechałem ja, gdyż zawodnicy nie mogą prowadzić samochodów, oni mają wypoczywać. No więc na wyjazdach typu Villingen, Oberstdorf, Titisee - Neustadt, Hinterzarten (wyjazdy liczące ponad 1000 km) byłem również kierowcą. Pomagałem przy treningach. Nie tylko od strony medycznej, ale pomagało się także np. przy rozgrzewce. Trzeba było zagrać w piłkę - to się grało w piłkę, żeby nas było więcej. Jeśli przychodziły zawody, no to do mnie też należało pójść do organizatora, odebrać numerki startowe dla zawodników. Odbierałem też pieniądze, które zarobili. Adam nigdy nie chodził po nie osobiście, tylko wszyscy wiedzieli, że ja przychodzę i mnie te pieniądze za zwycięstwo czy za podium dawali. Przychodziło popołudnie, wieczór późny z reguły, no to wszyscy mieli wolne, oprócz mnie. Mnie się wtedy zaczynała ta właściwa praca fizjoterapeuty, czyli masaże, rehabilitacja, jakieś urazy.

Czy między Panem a zawodnikami nawiązała się przyjaźń? Czy takie bliskie relacje pomagały czy przeszkadzały? Czy były takie momenty w trakcie wspólnej pracy, w których wolałby Pan być z zawodnikami na stopie bardziej oficjalnej?

- Wszystko zależy od zawodnika. Ja akurat miałem szczęście pracować z ludźmi, z którymi nie miałem problemów w kontaktach, z jakąś poufałością. Było wzajemne zaufanie. Jeżeli zawodnik wie, że może komuś zaufać, że fizjoterapeuta spełnia jego oczekiwania jeśli chodzi o leczenie, rehabilitację, o podejście do niego, no to inaczej się wtedy zachowuje. Najgorzej jak zawodnik widzi, że ktoś sobie nie radzi. Wtedy potrafi to bezwzględnie wykorzystać. I tak jest w każdej dyscyplinie, nie mówmy tylko o skoczkach. W trakcie tych sześciu lat miałem okazje pracować z różnymi zawodnikami, o których już teraz niektórzy nie pamiętają, bo już nawet nie uprawiają tego sportu. To był Wojtek Skupień, to był Mateusz Rutkowski…

No właśnie, Mateusz Rutkowski. A wie Pan co się z nim stało? Dlaczego niektóre kariery tak szybko mijają? Dlaczego to jest tak, że następuje wielki wybuch gwiazdy i … cisza.

- Tu są czynniki sportowe i pozasportowe. U Mateusza były to czynniki pozasportowe. Jeżeli ktoś zdobywa mistrzostwo świata juniorów to ma naprawdę wielki talent. I później trzeba umieć ten talent oszlifować, ale nie zależy to tylko od trenera i od sztabu szkoleniowego, ale - w 50 proc. - od samego zawodnika. Mateusz nie poradził sobie z nagłym wybuchem sławy. Dla mnie to jeszcze nie jest żadna sława. Wtedy wszystko było jeszcze przed nim, ale on pochodził z, można powiedzieć, niezamożnej rodziny. Nagle przyszły duże pieniądze, nagle sponsorzy zaczęli zjeżdżać, mydlić oczy wielkimi zarobkami, poza tym towarzystwo kolegów. To wszystko się nawarstwiło i sport przestał być na pierwszym miejscu. Po prostu zmarnowany wielki talent. Wszyscy żałowali. On próbował wracać, niemniej jednak wracało też to drugie, niedobre „ja”.

A może pamięta Pan jakąś sytuację z okresu, w którym pracował pan z kadrą skoczków narciarskich, która szczególnie zapadła Panu w pamięć i do dziś wywołuje uśmiech bądź przerażenie na twarzy?

- Może opowiem o Kamilu Stochu. Byliśmy w Hinterzarten, na treningu, to było w lecie. I tam na zeskoku skoczni, tak jak u nas jest ten napis na igielicie: „Zakopane”, to tam był napis Rothause – reklama piwa (z jęz. pol. czerwony domek). Pamiętam jak w lecie Kamil skakał, dostał lekki podmuch wiatru, zabrało mu narty i wywinął w powietrzu pełne salto, po czym upadł na głowę i bezwładnie spadał w dół. I ja wtedy zamarłem, bo bałem się, że to może być uraz kręgosłupa. Wtedy pamiętam przeskoczyłem przez bandę, lecę do niego, on się nie rusza - była chwilowa utrata przytomności - ja do niego dopadłem, te narty, które mu zwinęło zacząłem odpinać, patrzę czy wszystko w porządku… Nagle Kamil otwiera oczy, patrzy się na mnie takim błędnym wzrokiem i mówi tak: - Wiesz co, jak zobaczyłem czerwony domek do góry nogami to wiedziałem, że jest źle. - Drugi przypadek… Zawsze trenerzy powtarzali zawodnikom, że skok, obojętnie czy na zawodach, czy na treningach, zaczyna się i kończy z chwilą zapięcia i odpięcia nart. I trenowaliśmy znowu na igielicie tu w Zakopanem, na średniej skoczni. Kamil oddał skok, nie za bardzo był z niego zadowolony i taki rozluźniony, gdzie się kończy igielit, wjechał na trawę, niewiele myśląc (zawsze zawodnicy wjeżdżając w lecie na trawę kucają łapiąc się za kolana, bo wtedy jest to przeciążenie do przodu) wjechał oczywiście na prostych nóżkach, pociągnęło go do przodu, narty rozjechało, rąbnął barkiem, poszedł mu cały więzozrost między obojczykiem a kością barkową, szpital, operacja… Dla pocieszenia powiem, że zawsze się z Kamila śmialiśmy, że jak się potłucze, zaczyna dobrze skakać. I teraz też mamy przykład, po tych wszystkich perturbacjach, pierwszy raz w życiu stanął na podium zimowego Pucharu Świata.

A czy były takie momenty, że Pan żałował swojej decyzji, że nie jest już Pan fizjoterapeutą skoczków?

Na pewno brakuje mi tych wyjazdów, tego kontaktu z zawodnikami, z tym światem w ogóle, z tym cyrkiem Pucharu Świata, gdyż ja przez tyle lat się z nimi wszystkimi dobrze tam poznałem. Nie wytrzymałem w lecie. W ramach urlopu, który miałem w klinice wyjechałem z żoną na letnie Grand Prix do Kurszewel we Francji.

Mając tak ogromne doświadczenie, jak Pan ocenia organizację Pucharu Świata w Zakopanem?

- Zawody są u nas rozgrywane na bardzo wysokim poziomie. I tu trzeba rozgraniczyć dwie sprawy. Organizacja to jest opanowanie również ludzi, nie tylko sama logistyka, zorganizowanie samych skoków, dziennikarzy, zawodników. W Zakopanem jest ciężko, bo nasi polscy kibice przybywają na zawody w dziesiątkach tysięcy. Kibic polski to kibic trudny. Inny jest kibic skandynawski, który jest spokojny. U nas to jest żywioł pod każdym względem, co wszyscy widzą. No, ale są to kibice dla których, tak jak Adam mówi, warto skakać, warto żyć, bo przeżywają to całym sercem. Organizację w Zakopanem oceniam bardzo wysoko. Natomiast w FIS-ie istnieją klany, co tu dużo ukrywać, tam rządzi Austria, tam rządzą Skandynawowie. I my to zawsze mówiliśmy, im wszystko wolno, nam – nic. Jeżeli zdarzy nam się potknięcie na Pucharze Świata, zostanie to od razu wpisywane w protokoły, wyolbrzymiane, że to było źle, natomiast oni mogą wszystko i zawsze jest dobrze, wiedzą, że dostaną te puchary świata. My zawsze musimy potwierdzać, że jesteśmy w stanie zorganizować zawody. Tam przychodzi połowę mniej kibiców, a z tej połowy połowa to Polacy tam pracujący. Taka jest prawda. Im jest dużo łatwiej. Natomiast ja powiem tak, takich szatni jak są u nas, te domki, które mamy, nie ma nigdzie na świecie. Wszędzie królują przywożone kontenery, bez węzłów sanitarnych. Tu każdy domek ma prysznic, ubikację, dwa pomieszczenia, ogrzewanie. Nigdzie na świecie tego nie ma. Mamy wyciąg, po przebudowie, jeden z najnowocześniejszych. Skocznia, wiadomo, spełnia wszystkie parametry, lubią na niej skakać skoczkowie z całego świata. Jeżeli chodzi o bazę hotelową, to tutaj można powiedzieć, że niektóre kraje, a właściwie większość, w porównaniu z naszym COS-em mają lepsze warunki. Ale za to w Zakopanem serwowano dużo lepsze jedzenie. Kiedy już nowy COS zostanie zbudowany to będzie jeszcze lepiej. Nigdzie na świecie nie ma tak jak w COS-ie. Zawodnicy mogą na piechotę przejść pod skocznię, mają salę gimnastyczną plus całą odnowę biologiczną w jednym hotelu, wyżywienie... Także naprawdę, pod tym względem, uważam, przewyższamy świat i bzdury czasami się wypisuje i opowiada o nas.

Czyli mamy się czym pochwalić i powinniśmy to robić. A jak Pan ocenia postawę naszego burmistrza w chwili, kiedy, jak rozpisywała się prasa, organizacja Pucharu Świata w Zakopanem wisiała na włosku?

- Proszę pani, akurat jak ta bomba wybuchła, przyjechałem do studia telewizyjnego w Warszawie, miałem komentować któreś tam zawody i od razu Maciek Kurzajewski mówi - Ty słyszałeś? W Zakopanem może nie być Pucharu! - A ja od razu to wyśmiałem. To było od początku do końca niezagrożone. Według mnie to właśnie media to jakoś nakręciły, nie tak jak trzeba, lokalne media. Burmistrz, który cały czas walczy o mistrzostwa świata w Zakopanem, burmistrz, który któryś z kolei raz dba o Puchar Świata w Zakopanem, to musiałby być samobójcą, żeby powiedzieć do mediów, że puchar świata jest zagrożony, bo on czegoś nie podpisze. Prędzej by się podłożył nawet, a podpisałby to. Ja od razu powiedziałem, że to jest na pewno jakoś w ten sposób przekręcone. A poza tym druga sprawa jest taka, w polityce jest tak, że nieważne jak, ale ważne, żeby o tobie mówili.

Jak to się stało, że został Pan komentatorem sportowym?

- Komentatorem to chyba trochę za dużo powiedziane. Nasi prawdziwi i wspaniali komentatorzy jak Włodek Szaranowicz, który został teraz szefem telewizji sportowej, zawsze jeździli na te wszystkie puchary, mistrzostwa świata, olimpiady. Doskonale się znaliśmy, nieraz tam jakiegoś wywiadu im udzielałem, ze swojej, że tak powiem, działki. No i jak się dowiedzieli, że nie będę jeździł z kadrą, że jestem na miejscu, że zostałem tylko do współpracy z Adamem, zadzwonił do mnie przed rozpoczęciem Pucharu Świata na jesieni, Włodek Szaranowicz. Mówi - Słuchaj Rafał, mamy dla ciebie propozycję. Czy nie chciałbyś z nami podpisać takiego kontraktu, że będziesz przyjeżdżał do Warszawy, do studia i komentował Puchar Świata. - No więc po zastanowieniu, wiedząc, że niektóre puchary odbywają się w środku tygodnia, jak np. turniej czterech skoczni czy mistrzostwa świata, stwierdziłem, że nie po to wróciłem do pracy, aby znowu brać urlopy. Nie chciałem wyjść na takiego, co miał wrócić, a znowu kombinuje, a wszędzie zazdrośników jest dużo i różnie jest to komentowane, dołki kopią. No ale on powiedział - To słuchaj no, ja ci wyślę rozkład, a ty pozaznaczasz terminy, w których mógłbyś przyjechać. No i tak pozaznaczałem te weekendy, niedziele, dni wolne, bez mistrzostw świata, bo tam studio jest wyjazdowe, nie będzie takiego z Warszawy.

Ale jest Pan zadowolony.

- Tak, zawsze coś nowego. Teraz wybieram się do Vilingen. Komentowałem mistrzostwa Polski, letnią Grand Prix jako komentator z kabiny, natomiast teraz jeżdżę do studia jako zaproszony gość.

Chciałabym zapytać o Pana przyjaźń z Adamem Małyszem…

- Adam Małysz jest człowiekiem, który ma wiele nieprzyjemnych doświadczeń związanych z otaczającymi go ludźmi. Tyle osób go zawiodło, próbowało wykorzystać. Człowiek o takiej sławie, o takiej pozycji w społeczeństwie, musi uważać na pewne kontakty. Podczas pierwszego zgrupowania, jeszcze z Heinzem Kutinem, był dla mnie już wielkim zawodnikiem, zdobył trzy Puchary Świata z rzędu, sława… Pierwszy raz spotkaliśmy się z Adamem w 2004 roku, był nieufny. Ja z kolei chciałem jak najlepiej dla niego, chciałem jakby - za dużo. Stałem się nadopiekuńczy, żeby udowodnić mu, że będę mu w stanie pomóc, a on z kolei jeszcze nie wiedział co ja sobą prezentuję, jakim jestem człowiekiem, jaki mam charakter i umiejętności. Adam współpracował już z kilkoma fizjoterapeutami wcześniej i powiem szczerze, że to tak do pół roku trwało - takie poznawanie się. Nie było nigdy żadnych zatargów, ale tak się wyczuwało, że ja chcę dobrze, a on tutaj… A potem to w pewnym momencie, pękło. Nie ukrywa ani Adam, ani ja, że jesteśmy przyjaciółmi i dobrze się znamy, rozumiemy, ufamy sobie. Zresztą, zakończyłem pracę w kadrze, a jednak pomagam mu dalej, ile mogę. Moje miejsce zajął Łukasz Gębala, młody człowiek, bardzo chętny do pracy, i wiem, że ma dobry warsztat, nie mogę o nim złego słowa powiedzieć. Na wyjazdach to on pracuje z Adamem. Z takiego czystego sentymentu i przyzwyczajenia, jak to mówi Adam - Starych drzew się nie przesadza, nie będę eksperymentował - No to jak jest tu na miejscu to czasem ja jadę do niego do Wisły, albo on przyjeżdża tutaj do Zakopanego. Teraz wiadomo, po jego upadku w trakcie Pucharu Świata trzeba było się nim zająć. Wzięliśmy sprawy z dr Winiarskim w swoje ręce. Niemniej jednak podkreślam, ja nie jestem już fizjoterapeutą kadry A skoczków narciarskich.

A ja powiem tylko na marginesie, że prawdopodobnie tak dobrze dogadujecie się z Adamem Małyszem ze względu na skromność.

- Ja nie mówię o sobie, że jestem skromny, czy nieskromny, nie mnie oceniać.

I to właśnie jest skromność.

- Adam przy tym całym swoim mistrzostwie, przy tym, co osiągnął, jest naprawdę skromnym człowiekiem. Potrafi wybrnąć z trudnych sytuacji, nie robi z siebie gwiazdy. Zawsze cenił kibiców i za to go też lubię, poza tym… Zawsze stawiałem Adama młodym zawodnikom za przykład. Kiedyś siedzieliśmy z zawodnikami na jakimś wyjeździe w jednym pokoju, nie było wtedy z nami Adama, był u siebie i uczył się języka. I oni zaczęli opowiadać, jak to Adam ma fajnie, taka chałpa, taka bryka, a druga taka bryka, a ile kasy na koncie, i zaczęli tak wyciągać… Widać, że mu zazdroszczą tej sławy, tych wyników, tych pieniędzy, tego wszystkiego… A ja w końcu nie wytrzymałem i mówię tak - Chłopaki, a teraz zadajcie sobie pytanie, co zrobił i robi nadal Adam, żeby osiągać sukcesy, a co robicie wy, bo jesteście takimi samymi ludźmi, też obdarzonymi umiejętnościami, tylko jak wy to przetwarzacie w życiu, a jak on. Nic się nie odezwali – czekali na to, co będzie dalej. Ja mówię - Słuchajcie, pierwsza sprawa, zacznijmy od sportowego trybu życia, jak się prowadzi Adam, a jak się niektórzy z was prowadzą. Pierwsza sprawa, druga sprawa – podejście do treningu. Jak trenuje Adam, który już tyle osiągnął i popatrzcie - wy: pytanie przez krótkofalówkę do trenera: czy mogę już kończyć? A Adam: czy mogę jeszcze skoczyć? Czy na sali gimnastycznej – wy skaczecie tyle razy, np. skoczki, wielopłotki, on powtarza jeszcze raz, on schodzi ostatni. To jest następna sprawa, kolejna - jakim jest się człowiekiem z wykształcenia. Adam skończył szkołę zawodową, bez matury, gdzie, nikt tego nie ukrywa, został dekarzem. Przy tych pieniądzach, które mu się wypomina, przy tym, co osiągnął, on może sobie wziąć leżeć i nic nie robić. A on? Wieczorami my siedzimy tu, a on tam uczy się języka angielskiego, bo już niemiecki opanował w stopniu perfekcyjnym w mowie i piśmie. Po niemiecku udziela wywiadów, ale stwierdził, że mu jeszcze brakuje angielskiego, więc uczy się angielskiego. W tym roku zdał maturę, po co mu matura… I ja jestem przekonany, że jak Adam skończy karierę, ale mam nadzieję, że będzie skakać jak najdłużej, bo to jest lokomotywa polskich skoków i w PZN dobrze zdają sobie sprawę, że jak braknie Adama to braknie pieniążków, braknie sponsorów, bo niestety, przy całej sympatii, umiejętnościach i zdobyczach Justyny Kowalczyk, niestety większość sponsorów pyta o Adama. To człowiek bardziej medialny, bardziej znany i zobaczy pani, że on skończy karierę i studia skończy, bo to jest człowiek, który dąży do pewnego poziomu. Nikt się wtedy nie odezwał, zamarła cisza, wszyscy się rozeszli.

Anna Gródek







•  Wywiad   Zgłóś moderatorowi do usunięcia
 ~jo      10:23 Pią, 04 Lut 2011
Anegdoty warte przeczytania, czekamy na więcej wywiadów z ciekawymi ludźmi...i KIBICUJEMY skoczkom! ;-)

•  :)   Zgłóś moderatorowi do usunięcia
 ~Asia      10:51 Pią, 04 Lut 2011
Bardzo ciekawy wywiad zwłaszcza, że mamy okazję dowiedzieć się "czegoś więcej":) Dobrze , że w Zakopanem mamy ludzi, którzy mogą opowiedzieć nam tyle ciekawostek z własnego życia!!!

•  bez tematu ;)   Zgłóś moderatorowi do usunięcia
 ~alkoholik      11:06 Pn, 07 Lut 2011
Zatkało mnie. Czaad ;)

         •  Re: bez tematu ;)   Zgłóś moderatorowi do usunięcia
 ~mietek      11:51 Pn, 07 Lut 2011
nie denerwuj sie ... oddychaj spokojnie, za chwile Ci przejdzie ...a moze pani Ania cos napisze i Cie odetka ....





«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    11817





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2024