E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Nowiny
 Przegląd prasy i nowin
   Zakopane
   Tatry
   Podhale
   Kultura
   Narty
Felietony
Opowiadania
Multimedia
Gastronomia
Fotoreportaże
Dziennikarze PPWSZ
Kalendarz imprez
Pogoda/kamery
Ogłoszenia
Forum dyskusyjne
Redakcja
 Reklama
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane
 nawigacja:  Z-ne.pl » Portal Zakopiański

Felietony
Trafiona przez piorun
( )

strona: 2/6
1 2 3 4 5 6 


Dusze czyśćcowe

Powracam teraz do tego strasznego miejsca, w którym się znajdowałam, na skraju tej okropnej przepaści. Musicie wiedzieć, że byłam bezbożnicą, w praktyce – ateistką. Nie wierzyłam już w istnienie diabła, a nawet – w istnienie Boga.

W tych okolicznościach, zaczęłam krzyczeć: „O wy, biedne dusze czyśćcowe, proszę was, wyciągnijcie mnie stąd, wydostańcie mnie. Proszę, pomóżcie mi!” Gdy tak krzyczałam, przepełnił mnie dotkliwy ból. Wówczas zauważyłam, jak miliony, wiele milionów ludzi płakało i szlochało. Ujrzałam nagle, że były tu niezliczone rzesze ludzi młodych, przede wszystkim młodych – wszyscy pośród niewymownych cierpień. Pojęłam, że w tym strasznym miejscu, w tym bagnie pełnym nienawiści i cierpienia zgrzytali zębami, i wydawali z siebie takie ryki i wrzaski z bólu, że przyprawiało mnie to o dreszcze, czego nigdy nie zapomnę.

Macie pojęcie? Oto nieobecność Boga, oto grzechy, oto ich konsekwencje. Macie pojęcie, czym jest grzech? To całkowite przeciwstawienie się Bogu, który jest nieskończoną miłością. Grzech jest czymś tak przerażającym, że ma takie straszne skutki. A my żartujemy sobie z tego. Żartujemy z grzechu, piekła i demonów. Jednocześnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, co robimy.

Od tamtego przeżycia upłynęły lata, ale zawsze gdy o tym myślę, płaczę z powodu cierpień tych wielu ludzi. To byli samobójcy, którzy w momencie rozpaczy odebrali sobie życie, a teraz byli pośród tych mąk i katuszy; otoczeni przez te okropne stwory, okrążeni przez demony, które ich męczyły. Najgorsza w tej całej torturze była nieobecność Boga, Jego kompletna nieobecność, bo tam nie czuje się Boga. Zrozumiałam, że ci, którzy odbierają sobie życie, muszą tam tak długo pozostać, tyle lat, ile musieliby żyć na ziemi. Samobójstwem naruszyli porządek Boży, dlatego demony miały do nich dostęp. Dusze czyśćcowe zazwyczaj są uchronione od wszelkiego wpływu zła, są już świętymi Boga i nie mają już nic wspólnego z demonami.

Mój Boże, tak wielu biednych ludzi, szczególnie młodych... tak wielu, wielu, płaczących, cierpiących niewymownie... Gdyby wiedzieli, co ich czeka po samobójstwie, z pewnością pogodziliby się z grożącą im na przykład jakąś karą więzienia, zamiast skazywać się na coś takiego.

Wiecie, jakie dodatkowe cierpienia muszą znosić? Muszą przyglądać się, jak ich rodzice lub najbliżsi, którzy jeszcze żyją, cierpią z ich powodu, znoszą hańbę, wpędzają się w kompleksy winy: Gdybym go wychował surowiej, gdybym go ukarał...”, albo: „Gdybym go ukarał, gdybym mu powiedział, gdybym zrobił to czy tamto...” itd. Te wyrzuty sumienia przytłaczają, są bolesne, stanowią ich piekło na ziemi. Konieczność przyglądania się temu cierpieniu najbliższych sprawia im największy ból. Jest to dla nich największa męka, z której demony się cieszą. Dlatego pokazują im wszystkie te sceny: „Popatrz, jak twoja matka płacze. Popatrz, jak twój ojciec płacze, jak są zrozpaczeni, przepełnieni strachem, jak się obwiniają, jak dyskutują i nawzajem się oskarżają. Popatrz na cierpienia, jakie im zadałeś. Spójrz, jak teraz buntują się przeciw Bogu. Spójrz na swoją rodzinę! Wszystko to twoja wina.”

Te biedne dusze potrzebują przede wszystkim tego, aby ci, którzy pozostali na ziemi, rozpoczęli lepsze życie, zmienili swe życie, spełniali dzieła miłości, odwiedzali chorych, aby zamawiali Msze św. za zmarłych oraz sami w nich uczestniczyli. Dusze te miałyby z tego wielką korzyść i czerpałyby pociechę. Dusze, które są w czyśćcu, nic nie mogą dla siebie zrobić. Nic, zupełnie nic. Ale Bóg może uczynić coś poprzez niezmierzone łaski Ofiary Mszy św. Powinniśmy im w taki sposób pomagać i zamawiać za nie Msze św., sami w nich uczestniczyć i ofiarowywać nasz udział jako dar Ojcu Niebieskiemu przez Najświętszą Maryję Pannę.

Przepełniona strachem pojęłam, że dusze te nie mogą mi pomóc. W obliczu tego strachu i paniki ponownie zaczęłam wołać: „Kto się pomylił? To musi być jakiś błąd! Spójrzcie, jestem święta, wszyscy nazywali mnie za życia świętą. Nigdy nie kradłam i nigdy nie zabiłam. Nikomu nie zadałam cierpień. Zanim zbankrutowałam, za darmo leczyłam zęby i często nie żądałam pieniędzy, gdy nie mogli mi zapłacić. Robiłam paczki dla biednych… Co ja tutaj robię?”

Domagałam się respektowania moich praw! Byłam przecież taka dobra, powinnam trafić prościutko do Nieba. „Co tu robię? Chodziłam w każdą niedzielę na Mszę św., mimo że podawałam się za ateistkę. Wprawdzie nie zważałam na to, co mówił ksiądz, ale nigdy nie opuściłam Mszy św. Jeśli w całym życiu nie było mnie na niej pięć razy, to tylko tyle, nie więcej. Co ja tutaj zatem robię?! Uwolnijcie mnie stąd! Wyciągnijcie mnie stąd!”

Krzyczałam i wrzeszczałam, pokryta tymi ohydnymi stworami, które się mnie uczepiły: Jestem wyznania rzymsko-katolickiego, jestem praktykującą katoliczką, proszę, uwolnijcie mnie stąd!”

Ujrzałam moich rodziców

Podczas gdy moje ciało na ziemi znajdowało się w śpiączce, gdy tak krzyczałam, że jestem katoliczką, ujrzałam małe światło. A wiedzcie, że jedno malutkie światełko w tej nieprzeniknionej ciemności jest już czymś wspaniałym, gdy znajdujecie się w takiej absolutnej, nie dającej się opisać ciemności. To najlepsze, co może się wam w tej sytuacji przytrafić. To największy prezent, o którym można pomarzyć i na którego otrzymanie nie ośmielacie się mieć nadziei. Nad tą niesamowitą i mroczną dziurą widzę kilka stopni. Spoglądam w górę i zauważam tam mojego ojca. Umarł 5 lat przed tym wydarzeniem. Stał prawie na skraju tej przepaści. Miał trochę więcej światła niż ja, w dole. Kilka stopni wyżej zobaczyłam moją matkę. Miała jeszcze więcej światła. Była zatopiona w modlitwie, jakby w postawie adoracji.

Gdy ujrzałam ich oboje, wypełniła mnie taka radość, tak wielka, że nie mogąc się opanować zaczęłam wołać: „Tato! Mamo! Jakże się cieszę, że was widzę. Proszę, wyciągnijcie mnie stąd! Proszę was z całego serca, wyciągnijcie mnie stąd! Wydostańcie mnie stąd!” Gdy na mnie spojrzeli i mój tata zobaczył mnie w tej beznadziejnej sytuacji... musielibyście zobaczyć ten wielki ból, który mogłam wyczytać z ich twarzy... Po tamtej stronie natychmiast widzi się takie rzeczy, gdyż każdego rozpoznaje się do głębi. Tak więc popatrzyłam na nich i natychmiast odczułam ogromny smutek i cierpienie, jakie czuli moi rodzice, widząc mnie w takim stanie.

Mój tata zaczął gorzko płakać, zasłonił twarz rękami i lamentował: „Córko! Moja córeczko!” A moja matka dalej modliła się. I tak oto zdałam sobie sprawę, że moi rodzice nie mogli mnie wydostać. Przy tym wszystkim wielkim cierpieniem było to, że moją sytuacją przyczyniłam się do tego, że także tam, gdzie byli, musieli dodatkowo znosić mój ból. Moje cierpienie potęgowało i to, że widziałam, jak dzielą je ze mną, nic nie mogąc dla mnie zrobić. Pojęłam również, że byli tu, ponieważ musieli zdać Panu sprawę z wychowania mnie. Byli ustanowionymi strażnikami talentów, które Bóg mi dał. Mieli obowiązek ustrzec mnie przed atakami szatana – swoim życiem i przykładem. Mieli obowiązek podtrzymywać łaski, dane mi przez Pana. Wszyscy rodzice są strażnikami talentów, które Bóg daje ich dzieciom. Gdy ujrzałam cierpienie moich rodziców, przede wszystkim mojego ojca, krzyczałam zrozpaczona: „Wyciągnijcie mnie stąd, zabierzcie mnie stąd!”

Eutanazja

Ponownie z całej siły zaczęłam krzyczeć: „Wydostańcie mnie stąd! To musi być jakaś pomyłka. Kto jest za nią odpowiedzialny? Wyciągnijcie mnie stąd!” W tym czasie, kiedy tak krzyczałam, moje ciało znajdowało się na ziemi w śpiączce. Byłam podłączona do wielu aparatów. Byłam w agonii. Umierałam. Moje płuca nie pracowały, nerki nie funkcjonowały. „Żyłam” jeszcze, gdyż byłam podłączona do urządzeń, a moja siostra, która jest lekarzem, nalegała, aby nie odłączano mnie od nich. Powiedziała do opiekujących się mną lekarzy i pielęgniarek, którzy chcieli ją namówić do zakończenia intensywnej terapii i wyłączenia aparatury: „Nie jesteście Bogiem!” Lekarze bowiem uważali, że nie opłaca się kontynuować intensywnej terapii. Rozmawiali już z moimi bliskimi i przygotowywali ich na to, że umrę. Mówili, że powinni pozwolić mi umrzeć w spokoju, gdyż leżałam w agonii. Moja siostra jednak nie ustępowała. Widzicie ten paradoks? W moim życiu zawsze broniłam eutanazji, tak zwanego prawa do „godnej śmierci”.

Moja siostra mogła przy mnie być tylko dlatego, że sama była lekarzem. Przez cały czas trwała przy mnie. W momencie, gdy moja dusza była po drugiej stronie i widziałam rodziców, i krzyczałam z całych sił do nich, moja siostra usłyszała całkiem wyraźnie, jak wołałam do rodziców, ciesząc się z tego, że przybyli, aby mnie wydostać... Jednakże źle zinterpretowała to wołanie. Prawie umarła ze strachu, kiedy usłyszała moje krzyki – naprawdę usłyszała je wyraźnie, czuwając przy moim łóżku. Dla niej oznaczały, że ostatecznie odejdę z tego świata. Zawołała: „Moja siostra umarła! Przegrała walkę. Mój ojciec i matka zabrali ją. Odejdźcie stąd, tato, mamo, idźcie sobie! Nie bierzcie jej ze sobą. Ma przecież jeszcze małe dzieci. Nie zabierajcie jej nam. Nie zabierajcie mojej siostry Glorii. Zostawcie ją!”

Lekarze musieli ją stamtąd zabrać, gdyż sądzili, że jest w szoku. I nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ przeżyła wiele: śmierć mojego siostrzeńca, którego musiała zabrać z krematorium, śmierć siostry czy raczej jej krytyczną sytuację: nie umarła, ale nie przeżyje dzisiejszego dnia – jak mniemali lekarze. Obciążona była tymi troskami i obawami już od 3 dni i do tego wszystkiego nie mogła spać. Nic dziwnego, że jej koledzy sądzili, że postradała zmysły.

Egzamin

Na nowo zaczęłam krzyczeć: „Nie rozumiecie! Wyciągnijcie mnie stąd, jestem przecież katoliczką! To wszystko musi być jakimś nieporozumieniem, pomyłką! Ktoś się tam pomylił! Proszę, wyciągnijcie mnie stąd!”

I gdy tak rozpaczliwie krzyczałam, nagle usłyszałam głos, tak słodki i miły głos, niebiański głos. Na jego dźwięk cała moja dusza zadrżała z radosnego uniesienia. Wypełniła się głębokim pokojem i niewyobrażalnym uczuciem miłości. A wszystkie te ciemne postaci błyskawicznie odstąpiły przerażone, nie mogą bowiem przeciwstawić się owej miłości. Tego pokoju też nie mogą znieść. Upadły na ziemię, leżały tak, jak gdyby też adorowały Pana.

To wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Wyobraźcie sobie! Widzę te byty, straszne złe duchy, powalone na ziemię... Jak tylko usłyszały Głos Pana (pomimo pychy szatana, z powodu której odczuwają go jako bardzo nieprzyjemny), rzuciły się na klęczki!

Zobaczyłam Najświętszą Pannę na kolanach, gdy kapłan unosił Naszego Pana w Hostii, podczas Mszy św. odprawianej za duszę mojego kuzyna. Maryja Niepokalana modliła się za mnie! Klęcząc u stóp Naszego Pana, zbierała wszystkie modlitwy, jakie ludzie na ziemi ofiarowywali za mnie, i Mu je oddawała.

Czy wiecie, że w chwili Podniesienia, gdy kapłan podnosi Hostię, obecność Jezusa jest odczuwalna i wszyscy trwają pokornie na klęczkach, nawet złe duchy! ...A ja chodziłam na Mszę św. bez minimum szacunku, bez skupienia uwagi, z gumą do żucia w ustach, czasami drzemiąc, rozglądając się, rozproszona tysiącem banalnych myśli...! A potem miałam jeszcze czelność tymi samymi ustami uskarżać się, pełna pychy, że Bóg mnie nie wysłuchał, kiedy Go o coś prosiłam!

Wierzcie mi, że było dla mnie wstrząsające, kiedy ujrzałam jak, przy przejściu Naszego Pana, wszystkie te stworzenia, nawet te straszne byty, rzucały się na ziemię w imponującym uwielbieniu. Ujrzałam Niepokalaną Dziewicę, wdzięcznie klęczącą u stóp Pana, orędującą za mnie, w uwielbieniu przed Nim. ...A ja, grzesznica, tak brudna, traktowałam Go bez odrobiny szacunku, i mówiłam, że byłam dobra... Tak, dobry ze mnie nędzarz! Wypierałam się i przeklinałam Pana! Pomyślcie, jaką byłam grzesznicą, skoro nawet złe duchy kajały się do ziemi, kiedy przechodził Pan Jezus Chrystus...!

Niezwykły pokój powrócił i usłyszałam, jak ten piękny głos powiedział do mnie: „No dobrze, jeśli naprawdę jesteś katoliczką, to na pewno możesz wymienić Dziesięć Przykazań Bożych!”

Co za nieoczekiwane wyzwanie dla mnie. Teraz się ośmieszę. Sama zastawiłam tę pułapkę na siebie moim krzykiem i deklaracją. Cały świat ma teraz dowiedzieć się o moim kłamliwym wyznaniu. Straszna perspektywa dla mnie. Możecie to sobie wyobrazić? Wiedziałam, że istnieje Dziesięć Przykazań. Nic więcej. Nic. Zupełna ciemność. „Ojej, jak ja się z tego wyplączę? Co mam teraz zrobić?” Pomyślałam: „Tylko się nie poddawaj, jakoś to będzie!”

Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego, z całej duszy swojej...

Moja matka zawsze mówiła o pierwszym przykazaniu miłości. Nareszcie jej słowa mają jakąś wartość dla mnie. Jej ciągłe napomnienia i pouczenia nie były więc daremne. Wybiła zatem godzina, by udowodnić, jaką to jestem grzeczną i posłuszną córeczką. Mama ucieszy się z tego. Przekonajmy się, czy z tą szczątkową wiedzą dam sobie radę, nie ujawniając mojej ignorancji. Myślałam, że ze wszystkim sobie poradzę, tak jak to było w moim życiu. Miałam zawsze najlepsze wymówki i zawsze umiałam ze wszystkiego wybrnąć. Zawsze tak się usprawiedliwiałam i broniłam, że po prostu nikt nie zauważał tego, czego nie wiedziałam i czego nie potrafiłam. Tak samo wyobrażam to sobie teraz i zaczynam mówić: „Pierwsze przykazanie brzmi: Kochaj Boga ponad wszystko, a bliźniego swego jak siebie samego!” I słyszę odpowiedź: „Doskonale!”Zaraz po tym ten sam miły głos mówi: „A czy ty kochałaś swoich bliźnich?” Odpowiadam prędko: „Tak, tak, kochałam ich; tak, naprawdę ich kochałam. Tak, kochałam ich!” Z drugiej strony dochodzi do mnie: „Nie!”Krótkie, krystalicznie czyste: nie!

Słuchajcie teraz, proszę, uważnie! Gdy usłyszałam to nie, trafił mnie jakby piorun, wtedy dopiero tak naprawdę poczułam uderzenie pioruna. To było jak szok, byłam jak sparaliżowana. A głos mówił dalej: „Nie, nie kochałaś swego Boga ponad wszystko! A jeszcze mniej kochałaś swego bliźniego jak siebie samą! Ulepiłaś sobie własnego Boga. Utworzyłaś go sobie tak, jak ci akurat pasowało. Tylko w chwilach cierpienia dawałaś swemu Bogu miejsce w życiu, gdy byłaś w największej potrzebie. Wtedy klękałaś, płakałaś, prosiłaś, ofiarowywałaś nowenny, obiecywałaś pójść na Mszę św. lub do grupy modlitewnej, kiedy ci zależało na łasce lub cudzie. Bóg był twoim przyciskiem alarmowym! Rzucałaś się na ziemię przed Nim, gdy byłaś jeszcze biedna, gdy twoja rodzina żyła w skromnych warunkach, a ty koniecznie chciałaś mieć wykształcenie zawodowe i pozycję społeczną. Tak, wówczas modliłaś się każdego dnia i poświęcałaś na to wiele czasu. Wiele godzin błagałaś Pana, prosiłaś Go na kolanach. Bezustannie prosiłaś o to, by uwolnił cię z nędzy, by umożliwił ci wykształcenie zawodowe i pozwolił ci być kimś poważanym w społeczeństwie. Kiedy byłaś w potrzebie, kiedy chciałaś po prostu pieniędzy... ‘Odmówię zaraz różaniec, Panie, ale nie zapomnij dać mi pieniędzy!’ – tak wyglądało wiele twoich modlitw! I to była twoja relacja z Bogiem! Tak obchodziłaś się z Bogiem i według własnych wyobrażeń przyznawałaś Mu miejsce w swoim życiu!”

To prawda, w taki sposób traktowałam Pana Boga w życiu. To smutna prawda, której nie mogę upiększyć ani jej zaprzeczyć. Mogę dodać jeszcze, że Bóg był dla mnie swego rodzaju bankomatem. „Wrzucałam” różaniec i musiała wtedy wysypać się pewna suma pieniędzy. Taka była moja relacja z Bogiem.

Pokazano mi to i zdałam sobie z tego sprawę. Gdy tylko Pan pozwolił mi otrzymać dobre wykształcenie zawodowe, gdy tylko sprawił, że znaczyłam coś w społeczeństwie, że byłam kimś, gdy tylko pozwolił na wzbogacenie się, tak że mogłam sobie na wiele pozwolić, nagle Bóg stał się nieważny dla mnie – stał się kimś pobocznym w moim życiu. Zaczęłam być zarozumiała – zarozumiałość to bardzo niebezpieczny odcinek na drodze życia! Moje ego stało się gigantyczne! Nie byłam zdolna nawet do najmniejszego odruchu miłości ani do wdzięczności wobec Pana! Być wdzięczną! Nigdy, przenigdy! Niby czemu! Przecież sama wszystko osiągnęłam! Stałam się kimś. Ja sama osiągnęłam wszystko to, o czym marzyłam. Byłam całkowicie ślepa, nie pamiętałam już moich próśb i błagań! Niemożliwością było dla mnie powiedzieć: „Panie, dziękuję za kolejny dzień, który mi darujesz! Dziękuję za moje zdrowie! Dziękuję Ci za życie i zdrowie moich dzieci. Dziękuję Ci za to, że mamy dach nad głową. Pomóż również biednym ludziom, którzy są bezdomni i nie wiedzą, czym się dziś pożywią! Daj im przynajmniej coś do jedzenia; nie pozostawiaj ich samych; wspomóż ich!” Niczego takiego nie mogłam powiedzieć. Nie byłam do tego zdolna. Nie myślałam też o tym. Byłam totalnie skupiona na sobie. Moje ja wystarczało mi. I tak oto byłam najbardziej niewdzięczną istotą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Co więcej, nie tylko nie byłam zdolna do okazania wdzięczności, ale gardziłam Bogiem i wystawiałam Go na pośmiewisko.

Ezoteryka i reinkarnacja

Bardziej niż w Niego wierzyłam w Merkurego, Wenus i inne ciała niebieskie. Amulety były dla mnie ważniejsze niż Bóg. Byłam zaślepiona astrologią oraz czytaniem z gwiazd i rozpowiadałam wokół, jak to gwiazdy wpływają na moje życie i pozytywnie je kształtują. Astrologia to jedna z rys w naszym duchowym życiu, na które nie zwracamy uwagi. I gdy później zauważamy, jak jesteśmy zaplątani w te sztuczki – również demonicznego pochodzenia – wówczas jest zwykle już za późno, by się z tego wyrwać. Zaczęłam wtedy ulegać modnym trendom ducha czasów. Wszystkie nauki – nawet jeśli były wytworem chorych umysłów – były dla mnie bardziej interesujące niż Dobra Nowina Pana. To wszystko było o wiele bardziej na czasie niż Pismo Święte i dwutysiącletnia nauka Kościoła Katolickiego. Zaczęłam więc wierzyć w to, że się po prostu umiera i potem zaczyna się żyć od nowa. Reinkarnacja była dla mnie wygodną nauką, wypełniającą moje pozbawione wiary życie. Wdzięczność dla mojego Stworzyciela była czymś obcym. Po prostu nigdy o tym nie myślałam.

Łaska była słowem, które wykreśliłam z mojego słownika. Była dla mnie obcym pojęciem. Kompletnie zapomniałam o jej znaczeniu i w moim stylu życia nie była mi już potrzebna. A już zupełnie nie byłam świadoma tego, że Pan zapłacił za mnie wysoką cenę, że i zostałam odkupiona za cenę Jego Przenajdroższej Krwi. Wszystko to stało się dla mnie jasne podczas egzaminu z Dziesięciu Przykazań – dzięki słowom i pytaniom tego niebiańskiego głosu. Teraz ujrzałam to wszystko całkiem wyraźnie. Ślepota została jakby zmyta. „Sprawdza mnie i chce wiedzieć, co wiem o Dziesięciu Przykazaniach. I wykazuje mi, że udawałam, że wmawiałam sobie to, że czczę Boga, że kocham Pana. Uderza we mnie moimi własnymi słowami. Co to ma znaczyć? Czy mam być po prostu odesłana do piekła, do diabła?”

Gdy pewnego razu przyszła do mego gabinetu miła kobieta, by okadzić moje pomieszczenia mieszanką z ziół, spryskać esencjami na szczęście i odprawić rytuał odpędzania nieszczęść, powiedziałam do niej: „Nie wierzę w takie bzdury. Ale niech pani to zrobi, nigdy nie wiadomo. Jeśli nie zaszkodzi, to tylko wyjdzie na dobre!”Wtedy wypowiedziała magiczne zaklęcia i rozpyliła eliksiry, by tak wypełnić pomieszczenia szczęściem i dobrym samopoczuciem. Pozwoliłam, aby prymitywna magia i przeciwstawiające się mojej nauce zabobony więcej miały wpływu na moje życie, niż Pan i Jego Dobra Nowina. W moim gabinecie ukryłam – w kącie, aby nikt nie widział, aby nie zauważyli moi pacjenci – mięsisty liść aloesu, o którym mi powiedziano, że wypędza złą energię z pomieszczeń. Pomyślcie, na jakie manowce zeszłam! Dowiedzieliście się, jaka pustka zamiast prawdziwej nauki wypełniła moje życie. To hańba! I wstydzę się dziś tego. W rzeczywistości takie było moje ówczesne życie.

Pan kontynuuje analizę mojego życia na podstawie Dziesięciu Przykazań Bożych. Przy tym wskazuje bardzo dokładnie na to, jak się zachowywałam wobec mojego bliźniego. Jakże często wołałam do Pana, że Go kocham, zanim się odwróciłam od Niego, mojego Boga. Zanim zaczęłam błądzić po drogach ateizmu i przyjmować fałszywe nauki, często mówiłam Panu: „Mój Panie i mój Boże, kocham Cię!”

Ja i mój bliźni

Tym językiem, którym tak chwaliłam i wychwalałam Pana, tym językiem i tymi samymi ustami krzywdziłam ludzi i przeklinałam ich. Krytykowałam wszystko i wszystkich. Nic mi nie odpowiadało. Wskazywałam palcem na cały świat i obwiniałam. Tylko na siebie nie wskazywałam, siebie nie obwiniałam! Byłam przecież „świętą Glorią”, tą „dobrą”, „kochaną” i „piękną”. I jakże się napuszałam, gdy mówiłam, że kocham Boga. Jednocześnie byłam zazdrosna, nieznośna i ani trochę nie było we mnie wdzięczności! Nigdy nie okazywałam rodzicom i rodzinie wdzięczności za wszystkie trudy, miłość, wyrzeczenia, które brali na siebie, by umożliwić mi dobre wykształcenie zawodowe, by widzieć, jak awansuję społecznie, by mnie wspierać. W dodatku, gdy tylko ukończyłam studia, kiedy tylko wspięłam się po drabinie kariery, rodzice i rodzina przestali być dla mnie ważni. Nawet ci, którzy wspierali mnie wszystkimi możliwymi środkami, stali się dla mnie mało znaczącymi. Tak, doszło nawet do tego, że wstydziłam się matki. Wstydziłam się jej, bo pochodziła z prostej rodziny i żyła w nędznych warunkach.

Ja i moja rodzina

Po tych dowodach mego egoistycznego stylu życia Pan ukazuje mi jeszcze – podczas tego egzaminu z Dziesięciu Przykazań Bożych – to, że nie spisałam się również jako żona. Całkowicie nie tak było, jak Bóg spodziewa się po chrześcijańskiej małżonce. Jaką byłam żoną? Jaka byłam? Cały dzień tylko narzekałam – już od momentu wstania z łóżka. Mój mąż witał mnie serdecznie: „Dzień dobry!”A ja na to: „To ma być dobry dzień? Wyjrzyj przez okno! Znowu pada!” Umiałam zawsze odparować i skrytykować, byłam w złym humorze. Nikt nie mógł mi dogodzić. Szukałam wszędzie dziury w całym i od razu zaczynałam się z tego powodu denerwować. Nie tylko wobec męża, ale także wobec dzieci zachowywałam się w ten sam nieznośny i niesprawiedliwy sposób.

Podczas tego egzaminu ukazano mi też, że nigdy nie okazywałam szczerego uczucia miłości czy prawdziwego współczucia dla bliźnich, moich braci i sióstr, poza rodziną. Pan powiedział mi: „Po prostu nigdy o nich nie myślałaś!”

Kiedy ujrzałam mnóstwo chorych i samotnych, zaczęłam lamentować: „O Panie, jakże są biedni, opuszczeni ci chorzy ludzie. Nikt nie troszczy się o nich! Udziel mi tej łaski, bym poszła do nich i odwiedziła ich, pocieszyła i dotrzymała towarzystwa. Także te liczne dzieci, które nie mają już matki, te małe sieroty, o Panie, jakie cierpienia muszą znosić w tak młodym wieku.”

Im więcej dostrzegałam, w miarę jak egzamin postępował, tym wyraźniej widziałam przed sobą moje skamieniałe serce. Musiałam stwierdzić, iż było niczym potwór w moim wcześniejszym stylu bycia. Wszystko było tak jasne i jednoznaczne, że w żaden sposób nie mogłam wybrnąć z opresji, do czego zazwyczaj byłam przyzwyczajona. Mówiąc wprost, krótko i treściwie, na tym egzaminie z Dziesięciu Przykazań Bożych całkowicie poległam. Nie miałam szansy na zdanie go z moim minionym życiem. To było niewyobrażalnie straszne! W moim przeszłym życiu żyłam w ogromnym chaosie. Nie było już żadnego ładu, jaki jest nadany stworzeniom. Co z tego, że nikogo nie zamordowałam?

Podam wam jeszcze jeden przykład. Bardzo często dawałam w darze wielu potrzebującym ludziom towary, artykuły spożywcze, ubrania i wiele innych rzeczy. Ale nigdy nie dawałam im tego z bezinteresownej miłości, lecz by mnie poważano, by pokazać, jaka to jestem dobra, by wywrzeć na nich wrażenie, i by wśród ludzi stworzyć sobie dobry wizerunek. A ponieważ byłam bardzo bogata, chciałam pokazać ludziom, jaka to jestem dobra i wspaniałomyślna. Powinni strzępić sobie języki z powodu tej mojej wspaniałomyślności, zazdrościć mi i podziwiać. Ponieważ byłam taka bogata, podarunkami i wspaniałomyślnością chciałam sterować ich potrzebami oraz nędzą i czerpać jeszcze z tego korzyści. I tak oto mówiłam: „Spójrz, daję ci to i tamto (w zależności od tego, co mi się akurat nawinęło pod rękę albo co mi zbywało), ale za to proszę cię, bądź tak dobra i pójdź zamiast mnie na wywiadówkę do szkoły moich dzieci i zastąp mnie tam, bo ja nie mam niestety czasu, by iść na to zebranie, a tam zawsze sprawdzana jest obecność.”

W ten sposób wprawdzie rozdawałam wokół mnóstwo rzeczy, ale każdy dar związany był z pewnymi warunkami albo żądaniami. Owinęłam sobie ludzi wokół palca. Manipulowałam nimi i byli ode mnie zależni. Ponadto podobało mi się niezmiernie, gdy widziałam, jak rzesza ludzi podążała za mną i opowiadała za moimi plecami, jaka to ja jestem wspaniałomyślna, dobra i święta. Tak oto stworzyłam sobie w moim otoczeniu imponujący wizerunek. Nikt nie wiedział, że był fałszywy i że nie odpowiadał rzeczywistości.

Podczas tego mojego egzaminu wszystko wyszło na jaw. Powiedziano mi: „Jedynym Bogiem, którego czciłaś, były pieniądze. Już ten bożek cię potępia! Z powodu twojego boga pieniędzy i samych pieniędzy stoczyłaś się do otchłani. Oddalałaś się coraz bardziej od Boga.” I tak było. Przez pewien czas mieliśmy dużo pieniędzy, później jednak zbankrutowaliśmy. Utonęliśmy w długach, mieliśmy niewiarygodnie wiele długów. Pieniądze całkowicie się nam skończyły, nie mieliśmy już nic. I gdy wypomniano mi te pieniądze, po prostu krzyknęłam: „O jakich pieniądzach mówisz? Na ziemi zostawiłam przecież masę problemów i długów...”Więcej nie mogłam już powiedzieć...

Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno

Gdy Pan robił mi wymówki z powodu drugiego przykazania, ujrzałam w pełnym świetle, jak będąc dzieckiem nauczyłam się, że kłamstwa są doskonałym środkiem uniknięcia kar mojej matki, które czasami bywały bardzo surowe i dotkliwe. W ten oto sposób zaczęłam iść przez życie mając przy sobie ojca wszelkiego kłamstwa, szatana. Stał się moim towarzyszem, a ja – wielką kłamczynią. Zaprawiałam się w sztuce kłamania. Byłam coraz to doskonalsza. Im większe i perfidniejsze były moje grzechy, tym bardziej powiększały się moje kłamstwa; stawały się coraz większe oraz bezwstydne. Widocznie chciałam udowodnić samej sobie, do jakiego mistrzostwa w tej dziedzinie kłamania mogę dojść. Kłamstwa stawały się coraz bardziej wymyślne i pogrążałam się w nich – podobnie jak w długach.

Grzech kłamstwa osiągnął swój punkt kulminacyjny w przypadku sacrum i samego Boga. Zauważyłam, że moja mama miała głęboki szacunek dla Pana. Dla niej Imię Pańskie było godne czci, święte. Przemyślałam sobie to dobrze i pomyślałam, że to najlepsza broń dla mnie. Tak oto zdobyłam kontrolę nad moją matką. Zaczęłam przysięgać na Boga w każdej drobnostce dla zatuszowania moich kłamstw. Wymawiałam Imię Boże lekkomyślnie i nadaremno. Mówiłam na przykład do mamy: „Mamo, na Rany Chrystusa przysięgam ci, że...” lub „Mamo, przysięgam na Boga, zapewniam cię...” itp. I tak dzięki tym wiarygodnie spreparowanym kłamstwom wymigiwałam się od dobrze zasłużonych kar mojej matki.

Czy możecie sobie wyobrazić, że dla moich kłamstewek, małych świństewek, tego błota, w którym czułam się tak dobrze, nadużywałam Najświętszego Imienia Boga i przez to także Jego wciągałam w to błoto, bo sama tkwiłam po szyję w owym szambie grzechów. Moi drodzy bracia i siostry, dzięki temu doświadczeniu, o którym teraz właśnie mówię, nauczyłam się i doświadczyłam na własnej skórze, że słowa i zdania, które wychodzą z naszych ust, i które często tak lekkomyślnie i bez zastanowienia wypowiadamy, nie idą na wiatr i nie przepadają. Nie. Pozostają rzeczywistością, która nas później dogoni. Kłamstwa powrócą do nas niczym bumerang, a mówiąc dobitniej: spadną na nas.

Może zjeżą się wam włosy na głowie, gdy opowiem następującą rzecz. Nie jeden raz, lecz bardzo często, kiedy moja matka była naprawdę nieugięta i po prostu nie chciała mi wierzyć, mówiłam do niej: „Mamo, niech mnie piorun trzaśnie, jeśli kłamię. Mówię ci całą prawdę!”Te moje częste zapewnienia popadały w zapomnienie i nikt nie myślał już o nich, a jednak... Popatrzcie, jedynie dzięki Miłosierdziu Boga stoję przed wami, bo rzeczywiście poraził mnie piorun, przeszedł praktycznie przez całe moje ciało, przedzielił mnie właściwie na dwie części i całkowicie zwęglił.Ukazano mi w zaświatach, że ja – która podawałam się tak pięknie za katoliczkę – nie dotrzymywałam słowa, a dla moich nikczemności zawsze nadużywałam Najświętszego Imienia naszego Pana i Boga.

Byłam pod wrażeniem, jak Pan znosił wszystkie te straszne i okropne czyny, i jak równocześnie wszystkie stworzenia padały przed Nim na ziemię w geście przejmującej adoracji i czci. Widziałam Najświętszą Maryję Pannę, Matkę Bożą u stóp Pana, adorującą Go. Modliła się za mnie i błagała Go. A ja, wielka i podła grzesznica, przebywając w moim bagnie byłam z Panem na ‘ty’! Ja, która rzekomo byłam taka dobra i miałam tak dobrą reputację, którą sobie przecież zdobyłam moimi manipulacjami... Ujrzałam siebie, jak często buntowałam się przeciw Panu, jak byłam wściekła na Niego, wymyślałam Go i także przeklinałam. Świadomość mojej przeszłości i jasne jej widzenie było dla mnie nie tylko wstydem, ale i nieznośnym oraz bolesnym doświadczeniem.

Pamiętaj, abyś dzień święty święcił

Była to dla mnie straszna chwila, gdy podczas egzaminu z Dziesięciu Przykazań Bożych, przyszła kolej na przykazanie święcenia dnia Pańskiego i świąt. Ogarnął mnie nieznośny ból. Głos powiedział mi jasno i wyraźnie, że codziennie do 4-5 godzin zajęta byłam swoim ciałem, moim wyglądem, rzekomą urodą, i przy tym nie poświęcałam nawet 10 minut na to, by okazać Panu swą miłość i wdzięczność, by pomodlić się do Niego. Tak, często było nawet tak, że gdy obiecałam Mu Różaniec, odmawiałam go zazwyczaj w pośpiechu i stresie. Bywało przy tym, że mówiłam: „Jak dobrze się składa. Różaniec mogę odmówić w czasie reklamy podczas mojego ulubionego serialu.”

Zaczynałam z pośpiechem, nie zważając na wypowiadane słowa, zajęta jedynie tym, czy odcinek się już rozpoczyna czy jeszcze nie i w jakim jest miejscu. Czyli – bez wznoszenia serca ku Bogu.

I ukazane mi zostało na tamtym świecie, jak zawsze byłam niewdzięczna wobec mojego Pana. Nigdy nie przyszło mi na myśl, by podziękować Mu, mojemu Stworzycielowi i Zbawicielowi. Stało się dla mnie jasne, jakie miałam wymówki, gdy z lenistwa nie chciałam iść na Mszę świętą. Mówiłam: „Mamo, skoro Bóg jest wszędzie i jest wszechobecny, dlaczego muszę koniecznie iść do kościoła, by tam Go spotkać?” Łatwo i wygodnie było mi tak mówić. A głos ponownie wypomniał mi, że kazałam czekać Bogu każdego dnia 24 godziny, i że przez cały czas nie pomyślałam o Nim. Nie modliłam się do Niego i ani razu nie poszłam do Niego w niedzielę, by Mu podziękować, wyrazić wdzięczność, okazać miłość, przynajmniej w dniu Pańskim. Po prostu było to dla mnie zbyt wiele. Byłam zbyt dumna i do tego pyszna.

Najgorsze w moim przypadku było to, że moja dusza marniała – mówiąc dobitniej – głodowała, gdy nie chodziłam do kościoła, gdyż nie otrzymywała pożywienia. Poświęcałam się jedynie mojemu ciału. Dla pielęgnacji tej przemijającej powłoki zawsze miałam czas. Stałam się niewolnicą ciała. Przy tym wszystkim nie widziałam malutkiego, ale istotnego szczegółu. Miałam również duszę, o którą po prostu się nie troszczyłam. ‘Osierociłam’ ją. Nigdy nie karmiłam jej słowem Bożym. Byłam bowiem zdania, że ten, kto regularnie czyta Biblię, wcześniej czy później straci rozum.

Sakramenty Święte

Z sakramentami nie miałam nic do czynienia. Jakże mogłam wyznać grzechy któremuś z tych „starych, zwapniałych facetów”, którzy „sami byli gorsi i bardziej grzeszni niż ja”. Było na rękę mnie i moim świństewkom, by nie chodzić do spowiedzi. Wielki kłamca i wichrzyciel – właśnie: diabeł – trzymał mnie z dala od spowiedzi i sakramentów. Szatanowi udało się zapobiegać uświęcaniu i oczyszczaniu mojej duszy. Było tak, że demon za każdym razem, gdy popełniałam grzech, wyciskał na białej szacie mojej duszy stempel – czarny znak swego królestwa ciemności. Moje grzechy nie były pozbawione skutków. Nie były czymś bez wpływów i znaczenia, lecz miały poważne konsekwencje dla zdrowia mojej duszy.

Nigdy – oprócz mojej pierwszej Komunii Świętej – nie wyspowiadałam się należycie. Nie rzadko natrafiałam na księdza, który przyznawał mi rację, co do mojego nastawienia do spowiedzi usznej, określał ten sakrament jako coś nie pasującego do naszych współczesnych czasów i nowoczesnego człowieka. I tak dochodziło do tego, że za każdym razem, gdy przystępowałam do Komunii św., niegodnie przyjmowałam Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Sakramencie Ołtarza. Bluźniłam do tego stopnia, że dumna i wszystko wiedząca mówiłam naokoło: „To ma być Najświętszy Sakrament? Jak to możliwe, że sam wszechpotężny Bóg obecny jest w kawałku chleba, Hostii. Ci księża powinni raczej dodać do Hostii trochę sosu karmelowego, aby przynajmniej dobrze smakowała, a nie tak mdło.” Moje życie tak bardzo wymknęło się spod kontroli i do tego stopnia naruszyłam porządek stworzenia, że zdolna byłam do takich bluźnierstw. I tak oto osiągnęłam najniższy punkt, dno i zniszczyłam moją relację z Bogiem, moim Stworzycielem. Nigdy nie dawałam mojej duszy czegoś naprawdę budującego, jakiejś pożywki.

Dziś każda matka i każdy ojciec ponoszą tę samą odpowiedzialność, gdy nie chrzczą swojego dziecka. Sakrament chrztu to „matczyne mleko dla duszy”. Często słyszy się dziś: „Dziecko samo powinno zdecydować, gdy dorośnie, czy chce być ochrzczone czy też nie.” Nie ochrzcić dziecka to tak jakby nie karmić go, argumentując: „Niech samo później zdecyduje, co chce jeść i pić!” Jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem za dawanie dziecku właściwej pożywki dla duszy. Bez sakramentów jesteśmy pozbawieni pokarmu dla duszy. Przez to ona głoduje.

Sakrament kapłaństwa

Na domiar złego stale krytykowałam księży i ukazywałam ich w złym świetle. Powinniście zobaczyć, jak załamała mnie ta sprawa podczas egzaminu w zaświatach. Pan poczytał mi to postępowanie za bardzo ciężki grzech. W mojej rodzinie zwykło się plotkować o księżach. Odkąd pamiętam, w naszym domu od małego mówiło się źle o księżach. Zwłaszcza mój ojciec mówił, że typy te to kobieciarze, uganiający się za każdą spódnicą i że wszyscy razem są bardziej pobłogosławieni pieniędzmi i bogactwem niż my, biedni ludzie. Wszystkie te oszczerstwa, my dzieci, powtarzaliśmy. Pan powiedział do mnie smutnym, ale surowym głosem: „Co myślałaś, że ty kim jesteś, aby tak czynić, jak gdybyś była Bogiem, i wydawać osąd o moich konsekrowanych, i przy tym oczerniać ich i im wymyślać? Kontynuował:„Są ludźmi z krwi i ciała. A jeśli chodzi o świętość księdza, to ta wspomagana jest przede wszystkim przez wspólnotę wiernych, przez parafian. Wspólnota wspiera konsekrowanego swoimi modlitwami, szacunkiem. A kiedy ksiądz dopuszcza się grzechu, wtedy nie powinniście tak bardzo wypytywać go o powód i obwiniać, lecz o wiele bardziej szukać winy we wspólnocie, która nie okazała mu szacunku, nie dała wsparcia, nie modliła się za niego lub robiła to w niewystarczającym stopniu.”

Pan pokazał mi wtedy, jak to za każdym razem, gdy krytykowałam księdza i stawiałam go w złym świetle, demony rzucały się i przylegały do mnie. Ponadto widziałam, jak wielkie zło czyniłam, gdy przedstawiałam konsekrowanego jako homoseksualistę – a nowina ta szła lotem błyskawicy przez całą wspólnotę. Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jakie wielkie i ogromne szkody wyrządziłam.

Wiecie, moi bracia i siostry w Chrystusie Panu, gdy ksiądz upada, wtedy wspólnota odpowiedzialna jest za niego przed Bogiem. Wspólnota odpowiedzialna jest za świętość swoich kapłanów. Diabeł nienawidzi katolików, ale księży jeszcze bardziej. Nienawidzi naszego Kościoła, gdyż dopóki są księża, dopóty wymawiane są słowa Konsekracji. I my wszyscy musimy wiedzieć, że ręce kapłana dotykają Boga, nawet jeśli jest tylko człowiekiem. Ma pełnomocnictwo, by wezwać Boga z Nieba, przez jego słowo dokonuje się w kawałku zwyczajnego chleba transsubstancjacja: przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Pana. Kapłan jest konsekrowanym Pana, uznanym przez Boga Ojca. Gdy kapłan unosi Hostię, czuje się obecność Pana i wszyscy padają na kolana, nawet demony! A ja, gdy chodziłam na Mszę św., nie okazywałam ani trochę szacunku i nie poświęcałam temu żadnej uwagi, żułam gumę, czasami zasypiałam, oglądałam się dookoła, myślałam o wszystkim – o banalnych rzeczach, tylko nie o tym wspaniałym eucharystycznym wydarzeniu, gdzie za każdym razem Niebo dotyka ziemi. Potem miałam jeszcze czelność uskarżać się, pełna pychy, że Bóg mnie nie wysłuchiwał, gdy prosiłam Go o coś. Ja, grzesznica, w mojej niewrażliwości i z lodowatym, skamieniałym sercem, nieczuła na wszystko, co dobre, traktowałam Pana tak: Ty tam, ja tutaj. Twierdziłam jeszcze potem, że jestem dobra, prawie święta. A byłam istną ruiną, niczym innym – religijnym zamkiem na lodzie, postawionym na piasku i bagnie! Gardziłam Panem i obrażałam Go – Jego, który z miłością zawsze był przy mnie, zatroskany o mnie! Wyobraźcie sobie taką grzesznicę! Nawet demony z pokorą upadały na ziemię, gdy Pan przechodził.

Godzina śmierci – nasza „ostatnia godzina”

Te konsekrowane ręce kapłana... och, jak bardzo demon ich nienawidzi! Strasznie nienawidzi tych rąk, mających pełnomocnictwa z Nieba. Diabeł tak bardzo odczuwa wstręt do nas katolików, bo mamy Eucharystię, bo jest ona otwartą bramą do Nieba i jest jedyną bramą. „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne!”. Bez przyjęcia Eucharystii, to znaczy Ciała i Przenajdroższej Krwi Pana, nie można wkroczyć do wiecznej szczęśliwości. Pan jednak przychodzi do każdego umierającego człowieka – obojętnie jaką wiarę wyznawał czy nie wyznawał – do każdego z osobna przychodzi Pan w jego ostatniej godzinie i objawia się mu, mówi mu pełen miłości i miłosierdzia: „To Ja, twój Pan!” Gdy ten człowiek przyjmuje swego Pana i prosi o przebaczenie swoich grzechów, dzieje się coś niesłychanego, co trudno wyjaśnić: Pan błyskawicznie zabiera tę duszę do miejsca, gdzie sprawowana jest Msza św. i ów człowiek przyjmuje wiatyk. To mistyczna komunia. Ten bowiem tylko, kto otrzymuje Ciało i Krew Pana, może wejść do Nieba. To tajemnicza łaska, którą dał Bóg naszemu Kościołowi. A tak wielu jest ludzi, którzy klną na Kościół. Jednak tylko w Kościele Katolickim możemy znaleźć zbawienie. Ci umierający mogą wówczas dostąpić zbawienia. Idą do czyśćca, ale są uratowani. Tam nadal czerpią łaskę z Eucharystii. Dlatego też diabeł tak bardzo nienawidzi kapłanów. Dopóki są księża, dopóty chleb i wino są przemieniane. Z tego względu naszym obowiązkiem jest modlić się wiele za księży, gdyż demon atakuje ich nieprzerwanie. Pan pokazał mi to wszystko.

Jedynie przez kapłana możemy na przykład otrzymać sakrament pokuty i pojednania. Jedynie przez kapłana otrzymujemy przebaczenie naszych win. Wiecie, czym jest konfesjonał? To wanna, kąpiel dla duszy. Nie kąpiel z mydłem i wodą, a z Krwią Chrystusa. Gdy dusza jakiegoś człowieka stała się wskutek grzechu brudna i czarna, może on ją umyć Krwią Chrystusa podczas spowiedzi. Ponadto zrywane są pęta, którymi szatan związał nas ze sobą.

Jest zatem logiczne, że diabeł najbardziej nienawidzi kapłanów i chce ich doprowadzić do upadku. Nawet ci kapłani, którzy sami są wielkimi grzesznikami, mają moc odpuszczania grzechów jak i ważnego szafowania każdym sakramentem. Pan ukazał mi, jak to się dzieje. A dzieje się to w Ranie Jego Serca. Są rzeczy, które przekraczają ludzkie pojęcie, ale to duchowa rzeczywistość. Przez tę Ranę Pana dusza wznosi się do Boskiego wymiaru, wznosi się do Miłosierdzia Bożego, do bram Bożego Miłosierdzia; dusza wznosi się i oczyszczana jest w Sercu Wiecznego Arcykapłana, Jezus z Krzyża oczyszcza ją Najświętszą Krwią w Swoim wiecznym teraz.

Widziałam, jak moja dusza została oczyszczona dzięki wyznaniu grzechów. Przy każdym grzechu, za który szczerze żałowałam i wyznawałam go, Pan rozwiązywał pęta, które mnie mocno trzymały przy szatanie. Jaka szkoda, że oddaliłam się od sakramentu pokuty i pojednania.

Wszystko to jest dla nas możliwe tylko dzięki kapłanowi. Tak samo w przypadku pozostałych sakramentów: przyjmujemy je dzięki kapłanowi. Dlatego mamy obowiązek modlić się za księży, aby Bóg strzegł ich, oświecał i prowadził. Teraz można pojąć, dlaczego diabeł nienawidzi Kościoła i kapłanów, bo święty kapłan ma moc wyrwania szatanowi wielu dusz.




strona: 2/6
1 2 3 4 5 6 

«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    12417





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2024