Pierwszy był "bambus", zwany z austriacka alpenstockiem, czyli kijem alpejskim, bo z pięknych Alp dotarł do Zakopanego. Był to ponad 2-metrowy (najdłuższe nawet do ok. 260-270 cm) kij używany przez pionierów "białego szaleństwa". Sprawdził się w okresie zimowego zdobywania Tatr, słynnych wyryp narciarskich, na których trzeba było wykonać łuk alpejski nieraz z 20 kilogramowym plecakiem na karku. To nie były żarty! Kij ten był podporą i zabezpieczeniem przed leceniem "na pysk" w przepaść. Niejeden wiele mu zawdzięczał, będzie zresztą o tym jeszcze mowa. Pewne jest natomiast to, że widok narciarza z 2-metrowym "bambusem" w dłoni, pędzącego na nartach, exemplum - z Przełęczy Goryczkowej w chmurze śniegu budził szacunek, a tak wyposażony narciarz wyglądał bardzo bojowo i dlatego można nazwać tych pionierów narciarstwa w Zakopanem rycerzami Tatr.
Tak jako pierwszy w historii pisał o nich słynny redaktor Marian Matzenauer i to określenie pasuje jak ulał do dawnych narciarzy. Co piszą o "bambusach" pierwsze polskie przewodniki narciarskie. J. Schnaider w 1898 r. o kijach bambusowych pisał: Do jazdy na nartach potrzebnymi są kije, jednak nie należy przyzwyczaić się zanadto do nich, lecz posługiwać się jedynie w koniecznych razach. Kije niezbędne są przy stąpaniu do góry, służąc za podporę, do obrotów, szczególnie na pochyłościach i uboczach, dalej do jazdy ze zbyt stromych szczytów i pagórków, jako też do odbijania się przy jeździe na równinach... kij taki jest 1.80 - 2.00 metra długi opatrzony ostrem okuciem[1]. Ciekawe, że jeszcze w dobie "bambusa" Schnaider wspomina o dwóch kijkach, które zaczęto używać kilkanaście lat później: przy nauce najlepiej używać dwóch krótkich kijów. Wskazuje to na fakt następujący, że jeszcze w końcu XIX w. dotarły już do nas dwa kije, ale nie znalazły wówczas szerszego zastosowania.
Mariusz Zaruski i Henryk Bobkowski, zwolennicy szkoły alpejskiej hołdowali "bambusowi" i pisali w swym przewodniku o naszym bohaterze w sposób następujący: W górach, gdzie teren przedstawia często znaczne trudności, wspinanie się i jazda byłyby niemożliwe bez pewnej podpory. Alpejska szkoła jazdy używa jako podpory długiego, ostro okutego kija, który powinien być o tyle mocny, żeby mógł utrzymać ciężar narciarza. Kij nie powinien być krótszy od 2 metrów. Zbyt jednak długi utrudnia szybkość ruchów, a podczas jazdy w pozycji opornej drżeniem górnego końca osłabia mięśnie ręki. Najlepsze są kije bambusowe, na jednym końcu okute stalowym grotem 10-15 cm długości. Należy unikać uderzeń kija bambusowego o twarde przedmioty, od tego bowiem bambus pęka podłużnie. Dobrze jest również kij bambusowy przetrzeć pokostem[2].
W zbiorach Muzeum Tatrzańskiego, zakurzonym i pełnym prawdziwych tatrzańskich cudów archiwum, zachowało się zdjęcie Zaruskiego jadącego "telemarkiem" z Gubałówki, opierającego się w momencie skrętu, przepraszam - łuku alpejskiego, właśnie na bambusie. Widać też od razu perfekcję jazdy starej szkoły. Dzięki bambusowi Zaruski dokonał na nartach tak trudnych zjazdów jak z Koziego Wierchu, Zawratu, Kościelca, Polskiego Grzebienia z trudniejszych, nie licząc innych łatwiejszych, stał się mistrzem alpejskiego łuku i nawet po wprowadzeniu dwóch kijków stworzył własną szkołę, polegającą na tym, że po wyjściu na przełęcz X czy Y składał dwa kije w jeden i ostro ruszał w dół.
Opis takich składanych kijów pozostawił nam Aleksander Bobkowski. Do ciężkich wycieczek, do wypraw, używano właśnie składanych kijków jesionowych. Po złożeniu dwa kijki spinano rzemykiem, po wcześniejszym ściągnięciu talerzyków. W jednym kijku musiało być wyżłobienie dla śrubki, wkręcanej w drzewo, a dla złożenia na dole był zamek. Taki kij powstały z połączenia dwóch lekkich był rzeczywiście bardziej wytrzymały i nadawał się do ostrych zjazdów w terenie. Celował w nich przyjaciel Zaruskiego, Józef Oppenheim, zwany przez przyjaciół Opusiem lub Opciem, który po osiągnięciu przełęczy spinał kije i ruszał w dół nucąc pod nosem piosenkę "O młynareczce z małej wsi młynarz po nocy śni" lub "Antek na harmonii gra". Słynny był zjazd Oppenheima spod wierzchołka Młynarza, czy długi zjazd z Kamienistej granią Hliny na słowacką stronę. Tam nie wystarczały lekkie kijki norweskie, trzeba było solidnego oparcia i Opuś, wierny starej szkole składał kije do zjazdu. Zresztą bambus, poczciwy druh, przyjaciel pierwszych zakopiańskich narciarzy, uratował skórę nie tylko jemu"...
[1] J. Schnaider, Na nartach skandynawskich. Podręcznik dla zwolenników sportu narciarskiego, Kraków 1898, s. 61-62.
[2] M. Zaruski, H. Bobkowski, Podręcznik narciarstwa, Kraków 1908, s. 10.